Chyba nie istnieje dziś reżyser, który mógłby dorównać wyobraźni Jeana-Pierre’a Jeuneta. Jego pomysły inscenizacyjne nie mają sobie równych. W najnowszym filmie twórcy „Amelii” kamera wydaje się tak swobodna, jakby Jeunet realizował animację, a nie aktorską fabułę. Dopracowany jest każdy detal.
Słowem – robota filmowa wykonana z zegarmistrzowską precyzją, a przy tym imponująca barokowym stylem i epickim wręcz rozmachem. Niestety, cena za folgowanie własnej wyobraźni bywa wysoka. W tym przypadku ofiarą padła fabularna intryga. Poszczególne epizody przyćmiły całość. „Bazyla” można podziwiać, ale nie sposób się nim przejąć. Brakuje emocji.
Życie obeszło się z Bazylem okrutnie. Jego ojciec zginął od wybuchu miny podczas misji w Algierii. Matka doznała szoku, po którym wylądowała w szpitalu psychiatrycznym. A Bazyl trafił do domu dziecka, gdzie siostry wymuszały posłuszeństwo karami cielesnymi.
Po 30 latach, już jako dorosły mężczyzna, pracuje w wypożyczalni wideo. Filmy to cały jego świat. Nic zatem dziwnego, że spotyka go nieszczęście rodem z filmu sensacyjnego. W wyniku przypadkowego strzału zostaje postrzelony w głowę.
Kula tkwi na tyle głęboko, że jej wyjęcie groziłoby Bazylowi natychmiastową śmiercią. Na domiar złego bohater traci mieszkanie i pracę. I wtedy dostaje od losu szansę. Przygarnie go grupa podobnych do niego outsiderów. Razem zemszczą się na producentach broni, którzy wyprodukowali nie tylko feralną kulę tkwiącą w głowie Bazyla, ale także minę, która zabiła jego ojca.