Także mieszkańcy końca świata – nowozelandzkiej Eastern Bay of Plenty, skąd pochodzi Boy. Chłopiec ma jakieś 12 lat i mieszka z młodszym bratem Rockym w domu babci, która wychowuje ich obu po śmierci matki. Ojciec prawdopodobnie siedzi w więzieniu za kradzieże. Przez wiele lat Boy go sobie wyidealizował – w wyobraźni widzi go jako bohatera wojennego, nurka, a nawet krewnego samego króla popu.

Gdy pewnego dnia wyczekiwany powrót taty wreszcie się ziszcza, chłopiec jest w siódmym niebie. Ale Alamein – który zjawia się z dwoma kumplami pod tygodniową nieobecność babci – wcale nie przyjeżdża z powodu tęsknoty za dziećmi. Ma pewien plan, którego – oczywiście – nie zdradzę.

Nagrodzony w Berlinie film Taiki Waititiego – znanego w Polsce reżysera ekscentrycznej komedii „Orzeł kontra rekin” i nominowanego do Oscara krótkiego metrażu „Two Cars, One Night” – wydaje się bardzo lekki i momentami jest niesłychanie zabawny. Ale jego autor, grający też rolę Alameina, w subtelny sposób dotyka tu poważnych tematów – dorastania, dzieciństwa spędzonego bez ojca, pierwszych gorzkich rozczarowań. To obraz autobiograficzny – Waititi nakręcił go nawet w okolicy, w której mieszkał z babcią. Dodatkowym atutem „Boya” są wspaniałe krajobrazy i maoryskie klimaty, dla nas zupełnie egzotyczne.

[i]Nowa Zelandia 2010, reż. Taika Waititi, wyk. James Rollestone, Taika Waititi, Te Aho Aho Eketone-Whitu, Cohen Holloway [/i]