Dlatego Jerzy VI i Logue znaleźli porozumienie. Pierwszy przyswajał sobie aktorskie sztuczki, by nie jąkać się przed mikrofonem. Dla drugiego praca z królem była jak budowanie wielkiej roli, na którą nie mógł liczyć w prowincjonalnych teatrach.
„Jak zostać królem” kapitalnie uchwycił moment, w jakim zaczęły zacierać się granice między piarem, aktorstwem a polityką. Mądre, wnikliwe kino.
[b]Barbara Hollender: Mydłek zamiast władcy[/b]
Najpierw jest zachwyt: wspaniała opowieść o pokonywaniu własnej słabości, rewelacyjny Colin Firth jako król-jąkała Jerzy VI, przekonujący Geoffrey Rush w roli australijskiego terapeuty. Ale chwilę później przychodzi niepokój i niedosyt. „Jak zostać królem” ślizga się jedynie po powierzchni historii, na dodatek dość bezmyślnie.
Książę Albert, późniejszy król Jerzy VI, był ogromnie schorowany. Jako dziecko cierpiał na zapalenie jelit i chodził w szynach mających wyprostować jego iksowate nogi; jako młody człowiek przeszedł operację wrzodu żołądka, miał też usunięte lewe płuco. No i od piątego roku życia jąkał się. Tom Hooper skupia się na tej ostatniej ułomności i pokazuje, jak Bertie, który został królem Anglii w 1936 roku, po abdykacji brata Edwarda VIII, korzystając z pomocy logopedy Lionela Logue’a, pokonuje strach przed publicznymi wystąpieniami.
Jego największym sukcesem staje się w filmie nagranie przemówienia radiowego, które wygłasza w 1939 roku, po przystąpieniu Wielkiej Brytanii do wojny. Po ostatnim zdaniu zebrani oddychają z ulgą i biją brawo, bo... król dobrnął do końca i za bardzo się nie jąkał. To jest triumf człowieka, dla którego umiejętność pięknego podania tekstu jest podstawą do uprawiania zawodu. Ale nie króla!