Jednak festiwal filmowy nie może obyć się bez choćby odrobiny blichtru. Na światowe wyżyny miała Gdynię wyprowadzić wizyta Romana Polańskiego, uhonorowanego Platynowymi Lwami za całokształt twórczości. Jednak w ostatniej chwili twórca odwołał wizytę. Oficjalna wersja głosiła, że kończy film „Carnage", nieoficjalnie mówi się, że to reakcja reżysera na protesty prawicy.
Przyjechał za to inny mistrz – Andrzej Wajda. Tym razem jako dyrektor obchodzącej właśnie dziesięciolecie istnienia Mistrzowskiej Szkoły Reżyserii Filmowej. Wsparty na leseczce senior polskiego kina ogłosił, że zakłada przy swojej szkole studio filmowe. Pierwszy tytuł już jest w produkcji. To polsko-irlandzkie „Sanktuarium" Nory McGettigan.
– Chcieliśmy zrobić krok do przodu – mówi. – Niestety, na szybki rozwój ciągle brakuje nam pieniędzy.
Fotoreporterzy mają jednak swoich idoli. Pierwszego dnia cymesem były zdjęcia Edyty Herbuś, która w deszczu lekko spóźniona wchodziła na galę otwarcia festiwalu w towarzystwie swego partnera Mariusza Trelińskiego. Treliński, tegoroczny juror, znakomity reżyser, dyrektor warszawskiego Teatru Wielkiego-Opery Narodowej, na widok wyszczerzonych obiektywów tylko wzdychał: – Przez półtora roku przyzwyczaiłem się.
Gdynia kocha gwiazdy polskiego kina. Kiedyś królowali tu Bogusław Linda, Cezary Pazura, Katarzyna Figura. Tegoroczny festiwal należy do trójki aktorów: Agaty Kuleszy, Marcina Dorocińskiego i Roberta Więckiewicza. Ten ostatni miał w konkursie tylko jeden film „Wymyk" Grega Zglińskiego, ale na premierę czekają kolejne ważne tytuły z jego udziałem – „W ciemnościach" Agnieszki Holland i „Baby są jakieś inne" Marka Koterskiego.
Dorocińskiego uczestnicy festiwalu obejrzeli w dwóch rewelacyjnych kreacjach: w „Lęku wysokości" Bartka Konopki i „Róży" Wojciecha Smarzowskiego.