Gruzja, Rosja i filmowa propaganda

Amerykańska premiera filmu Renny'ego Harlina „Five Days of War" to kolejny rozdział w zaciętej batalii propagandowej między Gruzją i Rosją o interpretację wojny z 2008 r.

Publikacja: 13.08.2011 01:01

Andy Garcia grający w „Five Days of War” prezydenta Saakaszwilego zbyt często przemawia o rozejmie i

Andy Garcia grający w „Five Days of War” prezydenta Saakaszwilego zbyt często przemawia o rozejmie i pokoju

Foto: materiały prasowe

Batalia zaczęła się z pierwszymi wystrzałami w sierpniu trzy lata temu, kiedy obie strony próbowały przekonać światowe agencje do swych racji.

„Five Days of War" wchodzi na amerykańskie ekrany 19 sierpnia. Światowa premiera miała miejsce trzy miesiące temu w Tbilisi. W obsadzie znane twarze: prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego gra Andy Garcia, role zachodnich reporterów dostali m.in. Val Kilmer, Richard Coyle oraz Kenneth Cranham (Pompejusz z serialu HBO „Rzym").

Produkcja, która w Polsce budziła emocje głównie ze względu na pytanie, „czy postać prezydenta Lecha Kaczyńskiego pojawi się na ekranie" (nie), jest gruzińsko-amerykańską odpowiedzią na rosyjski film „Olympus Inferno".

Motyl nocny

To film, ale z punktu widzenia prawdy historycznej nie kłamiemy – mówił tygodnikowi „Time" w 2009 r. reżyser Igor Wołoszyn. – Przyjęliśmy obiektywny punkt widzenia.

„Olympus Inferno" reklamowano jako skrzyżowanie dokumentu i fikcji w stylu Paula Greengrassa (autora „Lotu 93"). Co dokładnie oznacza rosyjski „obiektywny" punkt widzenia?

Mamy oto sierpień roku 2008. Fajtłapowaty entomolog Michael (Henry David), Amerykanin pochodzenia rosyjskiego przybywa na Kaukaz, by sfilmować rzadki gatunek motyla nocnego – olympus inferno. Towarzyszy mu przyjaciółka z dzieciństwa – Żenia (Polina Filonienko znana z „Wszyscy umrą, a ja nie"). Miejsce, do którego trafiają, wygląda tak: żyją w nim mili Rosjanie oraz sympatyczni zruszczeni Osetyjczycy, niestety otoczeni Gruzinami. Gruzini zaś „nie lubią pracować, od rana piją wino" i „własną matkę by sprzedali". Krainy tej strzegą jednak dobre Siły Pokojowe – rosyjska armia.

Pewnej nocy Michael i Żenia filmują zdradziecką inwazję podstępnych Gruzinów wspomaganych przez Amerykanów (czarnoskóry kapitan) i zachodnich dziennikarzy. Dowodem zdradzieckiej natury tych ostatnich jest fakt, że noszą hełmy i mundury NATO oraz to, że nadają w świat fałszywą wersję o rzekomej inwazji rosyjskiej. Źli Gruzini zabijają cywilów, wrzucają granaty do mieszkań, burzą miasta, palą wioski. Co na to świat? Nic, bo jak tłumaczy bohaterom niedobry NATO-wski dziennikarz Francis, „samoloty i czołgi to bzdura, najważniejsza jest wojna informacyjna. Wszyscy są przekonani, że Gruzja została zaatakowana".

– Widziałam jak na staruszkę z dziećmi najechał czołg – skarży się kobieta premierowi Władimirowi Putinowi. A on marszczy brwi i twardo odpowiada, że w cywilizowanym świecie takie rzeczy są nie do pomyślenia. Prezydent Miedwiediew dodaje zaś: – Nie dopuścimy, by ginęli nasi rodacy!

Michael i Żenia chcą pokazać światu dowody na winę Gruzji, ale Gruzini ich ścigają długo i okrutnie. W finale na odsiecz wszystkim przychodzi rosyjska armia, widz oddycha z ulgą na widok łopoczącej dumnie flagi Federacji Rosyjskiej. A w dodatkowej puencie pojawia się jeszcze sugestia, że film nie tylko oparty jest na prawdziwych wydarzeniach, ale i że owe wydarzenia skończyły się dużo gorzej niż w filmie. Brrr!

Krwawa pocztówka

W filmie „Five Days of War" także mamy nagranie, ale demaskuje ono okrucieństwo Rosjan. Do Tbilisi przyjeżdża Thomas Anders (Rupert Friend), amerykański reporter wojenny, winien wdzięczność gruzińskiemu oficerowi, który rok wcześniej w Iraku uratował mu życie. Gruzińska stolica reklamowana jest serią ujęć niczym z turystycznych teledysków; przystojny prezydent (w końcu Andy Garcia!) wygłasza co chwila w telewizji orędzia o tym, jak bardzo miłuje pokój, radośni Gruzini biesiadują, ale atmosfera gęstnieje. Separatyści z Osetii i Abchazji strzelają do Gruzinów, kryjąc się za sprzyjającymi im Siłami Pokojowymi, rosyjska armia szykuje się do inwazji.

Bohaterowie filmu trafiają do strefy konfliktu, gdzie są świadkami rozlicznych okrucieństw strony rosyjskiej. U boku rosyjskiej armii kroczą zaś najemnicy i ochotnicy dokonujący czystek etnicznych. – Gdzie są Stany Zjednoczone? My byliśmy dla was w Iraku! – mówi jedna z zrozpaczonych Gruzinek. Ale USA nie chcą interweniować, nie chcą w ogóle niczego wiedzieć. Wszyscy przyjmują wersję Kremla, a Miedwiediew twierdzi, że to Gruzini zaatakowali pierwsi.

Thomas Anders i jego przyjaciele są świadkami okrucieństwa Rosjan – podrzynania gardeł, palenia wiosek, strzelania z helikopterów do cywilów. Najemnicy gwałcą i rabują, a nad ciałami ofiar robią sobie komórkami zdjęcia. Dowodzi nimi krwiożerczy Kozaksadysta.

Rosjanie mają też plan. – Jak to się skończy, zostaną tu tylko kościoły – ujawnia zamiary napastników siwowłosy rosyjski pułkownik. Co dalej? Wyścig z czasem. Reporterzy chcą za wszelką cenę przekazać dowody rosyjskich zbrodni poza Gruzję, a prezydent Saakaszwili – doczekać odsieczy dyplomatycznej z Zachodu.

Wreszcie armaty cichną, do czego przyczynia się przybycie do Tbilisi sześciu prezydentów europejskich krajów, którzy ramię w ramię z gruzińskim przywódcą mówią Rosji „nie". Niestety, nie poznajemy ich nazwisk.

Przed napisami końcowymi wmontowany jest fragment prawdziwego wystąpienia Micheila Saakaszwilego ze słowami: „Ten naród walczy teraz o swoje przetrwanie. Gruzja kontynuuje misję integracji z Zachodem". Potem widzimy jeszcze krewnych prawdziwych ofiar wojny, wspominających zamordowanych członków rodziny.

Ofiary wojny

W amerykańskim filmie sceny batalistyczne są nakręcone z rozmachem, zdjęcia urzekają, a kiedy z ekranu śpiewa Katie Melua, trudno się nie wzruszyć. Skromniejszy i krótszy film rosyjski jest za to znacznie lepiej opowiedziany, ma zwartą konstrukcję, dobrze mu robi mniejsza liczba bohaterów i lepsze dozowanie napięcia. Szarpane ujęcia z ręki oddają klimat konfliktu lepiej niż wysmakowane, czasem przestylizowane lotnicze ujęcia Amerykanów.

Obydwa filmy są dziełami propagandowymi, tyle że jednemu zaszkodził nadmiar, a drugiemu – niedostatek propagandy.

„Olympus Inferno" to film bezwstydnie prorosyjski. Wszystko, co nierosyjskie, jest tu do bani. Rosyjska dziewczyna to zuch, amerykański Rusek – ciapa i głupek. Amerykanie to wróg, NATO to wróg, światowe media – wróg, a Gruzini to bez wyjątku bandyci. Z całą pewnością publika w Rosji biła brawo, choć stężenie absurdu jest w nim absolutnie nieakceptowalne dla zachodniego widza, szczególnie gdy Żenia mówi: „Na moich oczach faszyści zabijają ludzi". Awans gruzińskich żołnierzy do kategorii „faszystów" jest zrozumiały jedynie dla odbiorcy świadomego faktu, że w Związku Sowieckim na takie miano zasłużył każdy, kto działał przeciw interesom ojczyzny światowego proletariatu. Jest tu też wybielanie Rosji w kwestii czeczeńskiej, pogrążanie USA w kwestii irackiej – Rosjanie wiedzą, że udane dzieło propagandowe musi być spójne. Ani chwili wahania, ani odrobiny wątpliwości.

„Five Days of War" bliższe jest prawdzie historycznej, ale nie potrafi przekonać do racji gruzińskich tak jasno, jak jego rosyjski odpowiednik. Czasem historia jest porywająca, a czasem zamienia się we własna parodię – jak wtedy, gdy po raz dziesiąty Andy Garcia przemawia o rozejmie i pokoju. Zachodni reporterzy swoje bezcenne nagrania przekazują organizacjom praw człowieka – co budzi w widzu mniej więcej takie emocje, jak wzywanie pediatry do pacjenta chorego na raka. Widać wyraźnie, że chcąc uniknąć oskarżeń o jednostronność, producenci próbowali nakierować film w kierunku „uniwersalności" i oskarżenia okrucieństw wojny jako takiej. Ale to tylko osłabia wymowę fabuły, bo podczas pięciu dni wojny rosyjsko-gruzińskiej chodziło o konkretne miejsce na ziemi. A dokonane dla równowagi uczłowieczenie strony rosyjskiej (wątki młodego żołnierza ratującego jednego z bohaterów i starego dowódcy wołającego: „Dosyć zabijania") sprawia, że film robi się mniej wiarygodny. Nie mówię tego z pozycji antyrosyjskich, lecz... prokinowych. Takie są bowiem prawa nie tylko propagandy, ale i kina w ogóle – film przerysowuje, przesadza, by wzbudzić emocje. Rosjanie zrobili to perfekcyjnie, Amerykanie zatrzymali się w połowie drogi.

Finał, w którym Micheil Saakaszwili przemawia pięknie o niepodległości i wolności, wypada nieprzekonująco z braku... prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Bez poświęcenia choć chwili temu, by wyjaśnić, kto i dlaczego zorganizował dyplomatyczną odsiecz dla Gruzji, cała finałowa scena wiecu jest zawieszona w powietrzu, bierze się znikąd i jest niczym nieumotywowana. Bo niby dlaczego nagle w Tbilisi pojawili się europejscy prezydenci? I dlaczego sprawiło to, że Rosjanie wstrzymali ogień? Tego widz już się nie dowie, więc ma po dwóch godzinach święte prawo sarkać i ziewać.

Film rosyjski dedykowany jest pamięci ofiar konfliktu w Południowej Osetii. Film amerykański – pamięci ponad 500 reporterów wojennych zabitych przez ostatnią dekadę w różnych miejscach świata. Otwiera go zaś słynny cytat z Hirama Johnsona: „Pierwszą ofiarą wojny jest prawda". Po obejrzeniu „Olympus Inferno" i „Five Days of War" wypada dodać: drugą ofiarą – kino.

Batalia zaczęła się z pierwszymi wystrzałami w sierpniu trzy lata temu, kiedy obie strony próbowały przekonać światowe agencje do swych racji.

„Five Days of War" wchodzi na amerykańskie ekrany 19 sierpnia. Światowa premiera miała miejsce trzy miesiące temu w Tbilisi. W obsadzie znane twarze: prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego gra Andy Garcia, role zachodnich reporterów dostali m.in. Val Kilmer, Richard Coyle oraz Kenneth Cranham (Pompejusz z serialu HBO „Rzym").

Produkcja, która w Polsce budziła emocje głównie ze względu na pytanie, „czy postać prezydenta Lecha Kaczyńskiego pojawi się na ekranie" (nie), jest gruzińsko-amerykańską odpowiedzią na rosyjski film „Olympus Inferno".

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Film
Nieznane wywiady papieża Franciszka
Film
Bono gwiazdą Cannes. Na festiwalu odbędzie się premiera dokumentu o muzyku U2
Film
Film o kocie, który ucieka po gigantycznej powodzi, podbił świat
Film
Już dzisiaj poznamy laureatów SCRIPT PRO! | 6 dzień 18.Mastercard OFF CAMERA
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Film
Już dzisiaj poznamy laureatów SCRIPT PRO! | 6 dzień 18.Mastercard OFF CAMERA
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne