Nadziei potrzebujemy dziś jak powietrza. Zrozumieli to twórcy, którzy przez lata stawiali ponure diagnozy społeczne. Wchodzili z kamerami do nędznych dzielnic, pokazywali ludzi niedających sobie rady z życiem, wypchniętych na margines. Teraz serwują widzom bajki. Jedna z nich, jakże piękna, wchodzi właśnie na ekrany polskich kin.
Laureaci dwóch canneńskich Złotych Palm – bracia Jean-Luc i Pierre Dardenne'owie – nigdy dotąd nie zasypywali publiczności obietnicami szczęścia. Opowiadali o ludziach, którzy desperacko walczą o przetrwanie. W „Rosetcie" – o 17-latce niemogącej liczyć na pomoc matki alkoholiczki, rozpaczliwie próbującej się wyrwać z kręgu nędzy i beznadziei; w „Milczeniu Lorny" – o albańskiej emigrantce, która, usiłując znaleźć swoje miejsce w Belgii, wpada w ręce rosyjskiej mafii; w „Dziecku" – o chłopaku z przedmieść pozbawionym jakichkolwiek uczuć, sprzedającym własnego synka.
Chory z braku miłości
Nie przypadkiem Jeremie Renier, aktor z tego ostatniego filmu, gra ojca także w „Chłopcu na rowerze". Mijające lata nie zmieniły jego bohatera. Nadal nie chce się zajmować synem, traktując go jak balast, który utrudnia mu rozpoczęcie nowego życia. Oddaje 11-latka do sierocińca. Ale tym razem kamera skierowana jest nie na bezdusznego rodzica, lecz na chłopca. Dardenne'owie zrobili bowiem film o dramacie niekochanego dziecka. Obolałego, nieufnego, rozpaczliwie walczącego o uczucie ojca. Cyril jak zranione szczenię skamle o tę miłość, próbuje ją nawet kupić. Razem z kumplem dokonuje napadu, by zanieść ojcu plik banknotów. Kiedyś Belgowie na tym zakończyliby swoją opowieść. Zostalibyśmy z obrazem sponiewieranego, odrzuconego dziecka, wiedząc, że nie ma ucieczki z piekła obojętności: za kilka lat i jego serce pewnie skamienieje.
Tym razem jednak bracia Dardenne robią woltę. Dziecko zaczyna zabierać do siebie na weekendy młoda fryzjerka, jego dawna sąsiadka. Z cierpliwością anioła znosi paskudne zachowania chłopaka, gotowa poświęcić dla niego bardzo wiele, nawet wyrzec się narzeczonego. Dlaczego? Tego Dardenne'owie nie wyjaśniają. Ale może nie muszą, bo Samantha jest jak dobra wróżka z baśni. A oni pytają, ile dobroci trzeba okazać skrzywdzonemu człowiekowi, by znów uwierzył w przyszłość. Realizm ustępuje miejsca iluzji, barwy filmu rozjaśniają się. Piknik, jaki urządzają sobie Samantha i Cyril, lepi się od lukru.
Nie bardzo wierzę w happy end tej opowieści. Fani kina Dardenne'ów uznają ją za zdradę ich paradokumentalnego stylu. Ale może dwaj mądrzy Belgowie, zbliżając się do sześćdziesiątki, wyczuli potrzeby współczesnych widzów. Pomyśleli, że pogrążający się w kryzysie, niepewny świat tęskni za odrobiną spokojnej stabilizacji i znów chce uwierzyć w podstawowe wartości.