Na początku wydaje się, że fabuła Phyllidy Lloyd przedstawia zwyczajne życie byłej premier na emeryturze. Margaret Thatcher (Meryl Streep) kupuje w markecie mleko, a następnie podczas śniadania z mężem (Jim Broadbent) narzeka na rosnące ceny. Jednak pierwsze sceny „Żelaznej damy" pokazują jedynie pozory normalności.
Leciwa pani premier traci kontakt z rzeczywistością. Rzadko wychodzi z domu – chyba że wymknie się ochroniarzom. A prowadzone przez nią rozmowy ze zmarłym mężem są wytworem umysłu cierpiącego na demencję. Osamotniona – odwiedzana niemal wyłącznie przez córkę i pomagające jej w codziennych czynnościach asystentki – nie przypomina na ekranie żelaznej damy. Gaśnie w oczach, żyjąc w świecie halucynacji i wspomnień, które wizualizowane są w retrospekcjach.
Reżyserka Phyllida Lloyd i scenarzystka Abi Morgan zbudowały opowieść na kontraście między publicznym wizerunkiem Thatcher z czasów jej politycznej kariery a słabością i zagubieniem, gdy zmaga się z chorobą. Niestety, z tego zderzenia niewiele wynika, a „Żelazna dama" wywołuje uczucie przygnębienia. Obraz schorowanej Thatcher dominuje bowiem nad scenami z przeszłości przedstawiającymi kluczowe momenty z biografii byłej premier.