Robi to w sposób, który całkowicie odkleił się od fabuły. Co więcej, przesłania aktorskie wysiłki sławnych młodszych kolegów, prowokując pytania dziennikarzy. Kim jest ten starszy pan i dlaczego tak znakomicie zagrał tak trudną scenę?
Dziś już wiemy, iż gra okazała się przetworzonym wspomnieniem z czasów drugiej wojny światowej. Ta właśnie scena pozwala rozgryźć porażkę „Pokłosia", w którym spłaszczenie ambicji przez wymóg „szlachetności" powędrowało ręka w rękę z formalną wtórnością. Przesunięcie dyskusji w rejony pozaartystyczne w żaden sposób nie pozwala uczciwie ocenić ani wyborów reżysera, ani podsuwanego przezeń morału.
O pewnej przypadłości naszych artystów
W 1984 roku Czesław Miłosz zaprezentował swój ostatni naprawdę obrazoburczy tekst. Odczyt pod tytułem „Szlachetność, niestety" został przygotowany dla uczestników konferencji Uniwersytetu Yale. Przynosił ostrą krytykę stanu polskiej kultury z okresu pierwszej „Solidarności" oraz stanu wojennego. Wówczas większość polskich artystów, jak się mogło wydawać, „zdała egzamin" i opowiedziała się przeciwko Złu. Gest Noblisty mógł wydawać się zupełnie niestosowny. Wręcz niesmaczny.
A jednak dla współczesnej polskiej kultury tekst pozostaje jednym z najważniejszych manifestów artystycznych. Oto Miłosz dostrzegł, że nadwiślańscy twórcy ponownie dostosowali się do pozaartystycznych oczekiwań społeczeństwa. W warunkach PRL-u lat 80. oznaczało to akceptację obrazu artysty wysoce pochlebnego w sensie moralnym. Nie tylko znaleźli się „wśród sprawiedliwych", ale także przestali doznawać – poniekąd zawodowego – uczucia odosobnienia w społeczeństwie. „Taka jednak integracja nie obywa się bez kosztów i, rzec można, sprzeczna jest z samą zasadą nieufności sztuki wobec nowoczesnego społeczeństwa" – ostrzegał poeta.