Był aktorem o urodzie będącej jego błogosławieństwem i przekleństwem. Gdyby nie ona - zapewne nikt by o nim nie słyszał do dziś. Regularne rysy twarzy, piękne przenikliwe oczy, włosy zaczesane do tyłu - tak ujęły nastolatków, że stał się ich idolem, dla starszych - symbolem seksu. Lansował styl i modę, nieco w cieniu pozostaje fakt, że był aktorem. Urodzony w 1925 roku jako Bernard Schwartz w rodzinie ubogich węgierskich Żydów mieszkających w Bronksie - miał niezbyt przyjazne dzieciństwo.
- Biła mnie regularnie - mówił o matce, która okazała się chora na schizofrenię.
Ciągle pracujący ojciec nie potrafił zapewnić synom (był jeszcze młodszy brat Tony'ego) odpowiedniej opieki. Kiedy Tony szedł do szkoły, nie znał ani jednego słowa po angielsku. Szybko przekonał się na własnej skórze, co znaczy być innym. Dobrze zapamiętał to doświadczenie, bo w dorosłym życiu bez oporów przyjaźnił się i występował z czarnoskórymi aktorami, którzy byli wtedy na cenzurowanym.
Był nastolatkiem, gdy zaczął pracować jako pucybut, ale już wtedy lubił uciekać do świata filmu i teatru. Chłonął nowe produkcje z Carym Grantem i Errolem Flynnem, nie wiedząc, że wkrótce dołączy do nich w panteonie sław. Miał 16 lat, gdy w czasie II wojny zgłosił się do punktu poborowego i został marynarzem.
Pływał jako łącznościowiec. Po wojnie marzył, żeby uczyć się w szkole, w której pobierał nauki Marlon Brando. I rzeczywiście został przyjęty do Szkoły Studiów Społecznych na zajęcia z pantomimy. Po ukończeniu kursu podpisał swój pierwszy kontrakt z Uniwersalem. Zbyt wielkich zdolności aktorskich nie miał, ale prezencje tego rodzaju, że otwierała mu kolejne drzwi. I to nie tylko do zawodowej kariery, ale także do łóżek najbardziej atrakcyjnych wówczas kobiet.