Woody Allen się starzeje

Allen igra z moralnością, zbrodnią, karą, poczuciem winy. Daje nura w dylematy rodem z Dostojewskiego. Niestety, dość nieprzekonująco. "Sen Kasandry" w sobotę o 20.20 w TVP Kultura

Publikacja: 29.03.2013 15:14

Przypominamy recenzję Barbary Hollender z 24 kwietnia 2008 r.

W wywiadach coraz częściej powtarza, że jego największym idolem jest Ingmar Bergman, a on sam, skromny komik, marzy o robieniu poważnych filmów pełnych egzystencjalnych dramatów. A ja tęsknię za dawnym Allenem, trochę ironicznym, trochę niepewnym swej wartości, trochę niespełnionym, który miał tak dużo do powiedzenia, śmiejąc się z siebie.

Jego styl wykluł się w 1976 roku w "Annie Hall". Wówczas narodził się ów znerwicowany intelektualista niedający sobie rady z życiem, kobietami, światem. Pełen kompleksów, wiecznie borykający się z obsesjami seksualnymi, wiarą, potencją twórczą. Potem wracał w tym wcieleniu na ekran w przepięknym "Manhattanie", "Zeligu", "Hannie i jej siostrach", "Mężach i żonach", "Jej wysokości Afrodycie". Widzowie byli przekonani, że zawsze opowiada o sobie. On sam zaprzeczał. Zapewniał, że naprawdę jest skromnym mieszczuchem, który chodzi na spacery do nowojorskiego Central Parku, pracuje od dziewiątej do piątej, a jedyną jego fanaberią jest to, że czasem pogra na klarnecie.

 

 

Nikt mu jednak nie wierzył. Zwłaszcza że w swoich filmach sam grał. We własnym swetrze i sztruksowych spodniach, tych samych, w których paparazzi fotografowali go na ulicach Nowego Jorku z Diane Keaton, Mią Farrow, wreszcie SoonYi. Dla świata facet z ekranu to był on, Allen. Może również dlatego tak dramatycznie zabrzmiał jego głos dziesięć lat temu, gdy w "Przejrzeć Harry'ego" opowiadał o pisarzu, który nie jest w stanie tworzyć. Czuło się w tym filmie autentyczny ból i zmęczenie. Potem w "Życiu i całej reszcie" Allen powołał do życia swoje alter ego – młodego pisarza, który łudząco przypominał bohatera "Annie Hall" czy "Manhattanu". Jakby chciał powiedzieć, że twórca, niezależnie od czasu, w jakim żyje, jest skazany na te same wątpliwości i cierpienia duszy.

Były i takie okresy, gdy Allen próbował uciekać od dylematów, które go dręczyły. Bawił się różnymi gatunkami – od filmu kryminalnego ("Morderstwo na Manhattanie") przez musical ("Wszyscy mówią: kocham cię"), aż do kina gangsterskiego ("Drobne cwaniaczki"). Te filmy, choć inteligentne, nie zadowalały nikogo. Dla masowej publiczności były zbyt wyrafinowane, dla fanów Allena – zbyt hollywoodzkie.

Dzisiaj Allen skłania się ku podobnej filozofii. Próbuje opowiadać o innych, nie o sobie. Wyrzekł się swojego naturalnego zaplecza – Nowego Jorku. Pracuje w Europie – kręcił już w Wenecji i Barcelonie, przede wszystkim jednak pokochał Londyn z jego mglistym klimatem i szarym światłem. I coraz częściej znika z ekranu. Film, który właśnie wchodzi do polskich kin, też jest bez Allena.

"Sen Kasandry" to historia dwóch braci. Terry i Ian są sympatycznymi, zwykłymi chłopakami, ale życie wtłacza ich w sytuacje, które ich przerastają. Ian prowadzi z ojcem małą restauracyjkę, Terry jest mechanikiem samochodowym. Ian marzy o założeniu sieci hoteli w Kalifornii. Terry to hazardzista i brak szczęścia sprawia, że popada w poważne długi. Obaj są na skraju przepaści, gdy zjawia się w Londynie ich wuj, bogaty człowiek, nieraz już przez nich wykorzystywany jak skarbonka. Tym razem jednak, apelując o rodzinną lojalność, wuj prosi o przysługę: chce, by bratankowie zabili jego wspólnika. W zamian gotowy jest spełnić ich marzenia o fortunie. Allen igra z moralnością, zbrodnią, karą, poczuciem winy. Daje nura w dylematy rodem z Dostojewskiego.

 

 

Niestety, dość nieprzekonująco. Przed trzema laty we "Wszystko gra" Allen przejmująco opowiedział o zbrodni w angielskich klasach wyższych, o roli przypadku w życiu, ambiwalencji ocen. Pytał: jak człowiek sam przed sobą może usprawiedliwiać własną niegodziwość? Jak daleko może się posunąć, by zaspokoić żądzę władzy i bogactwa?

W "Śnie Kasandry" dotyka podobnych problemów. Ale skrzący się dowcipem allenowski dialog nie sprawdza się w niższych londyńskich klasach, a spojrzenie na życie, choć przewrotne, nie ma finezji, do jakiej się przyzwyczailiśmy. I co w filmach nowojorczyka rzadko się zdarza, czas zaczyna się dłużyć, a widz mimowolnie spogląda na zegarek. Niewiele pomagają nawet znakomici aktorzy – Ewan McGregor i Colin Farrell w rolach braci i wyśmienity Tom Wilkinson jako wuj Howard.

W tej opowieści o bezkarności zbrodni nie ma niczego zaskakującego. Jednak nie warto rozdzierać szat i opowiadać o końcu Woody'ego Allena. Zrobił w życiu niejedną woltę i nieraz – po serii słabszych tytułów – zadziwiał swoich fanów. Jestem więc pewna, że nieraz jeszcze powróci w świetnej formie. Może również na ekran. Bo czyż starość intelektualisty nie kryje w sobie dramatów i tajemnic? I czy ktoś potrafi o tym opowiedzieć z podobnym dystansem i lekko ironicznym, ale ciepłym poczuciem humoru jak Woody Allen?

 

 

Przypominamy recenzję Barbary Hollender z 24 kwietnia 2008 r.

W wywiadach coraz częściej powtarza, że jego największym idolem jest Ingmar Bergman, a on sam, skromny komik, marzy o robieniu poważnych filmów pełnych egzystencjalnych dramatów. A ja tęsknię za dawnym Allenem, trochę ironicznym, trochę niepewnym swej wartości, trochę niespełnionym, który miał tak dużo do powiedzenia, śmiejąc się z siebie.

Pozostało 92% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu