Gdy wszedł na scenę podczas gali, wygłosił chyba najbardziej emocjonalne podziękowania tego wieczoru. Zwrócił się najpierw do matki, która jako nastolatka w Bossier City w Luizjanie urodziła dwóch synów, wychowała ich samotnie, „a jednak nauczyła marzyć". Potem do wszystkich, którzy „w miejscach takich jak Ukraina czy Wenezuela walczą, by ich marzenia się spełniły i stało się to, co niemożliwe". A wreszcie do 36 mln ludzi, którzy przegrali walkę z AIDS, i do wszystkich, którzy byli niesprawiedliwie traktowani z powodu tego, kim są albo kogo kochają. „Stoję tutaj, przed całym światem, z wami i dla was" – dodał.
Potem w czasie konferencji prasowej jeden z dziennikarzy spytał, dlaczego taką właśnie mowę wygłosił.
– To było dla mnie ważne – odrzekł – i tak chyba powinienem był powiedzieć po roli w „Witaj w klubie". Zawsze zresztą ma się wybór, można mówić o sobie albo ustawić lustro, w którym odbije się świat. Wybrałem to drugie.
Jared Leto z matką i starszym bratem wiódł w młodości cygański tryb życia. Mieszkał w Kolorado, na Haiti, w Ameryce Południowej. Chciał zostać malarzem, ale uznał, że nie ma wielkiego talentu, i w Nowym Jorku zaczął studiować aktorstwo. Grywał niewielkie role, ale za to u znakomitych reżyserów: Davida Finchera, Terrence'a Malicka czy Darrena Aronofsky'ego.
Drugą pasją Jareda Leto jest muzyka. Gra i śpiewa w założonym z bratem zespole 30 Seconds to Mars. – W ostatnich latach bardzo pochłonęło mnie nagrywanie płyt i koncerty. Występy w filmach musiały ulec ograniczeniu – mówił niedawno w rozmowie z „Rz". – Staram się jednak łączyć obie te dziedziny, choćby dlatego, że robię wideoklipy 30 Seconds To Mars, które często przybierają formę małych filmów. Realizuję po prostu swoje pasje, na tym polega życie.