Kina z tego niewielkiego kraju właściwie nie znamy. Wystarczy palców jednej ręki, by policzyć filmy z Estonii obecne w Polsce przez ostatnie sześć dekad. To się jednak zmienia. Niedawno oglądaliśmy, zrealizowane wspólnie z Gruzją, doskonałe „Mandarynki" Zazy Uruschadzego, od dziś jest w naszych kinach ciekawy melodramat społeczny „Kertu. Miłość jest ślepa" Ilmara Raaga.
Mało kto wie, że pierwszy estoński film fabularny („Polowanie na niedźwiedzia w Pamumaa") powstał już w 1914 r., a do czasu radzieckiej agresji w 1940 r. działało tam kilka firm produkujących filmy. Po wcieleniu kraju do Związku Radzieckiego reżyserzy z Moskwy i Leningradu realizowali filmy, w których wykorzystywali emocjonalne właściwości kina do wpajania Estończykom radzieckiej ideologii, gloryfikowania ustroju komunistycznego i potępiania dawnego życia i sposobu myślenia sprzed wojny.
Dopiero w latach 60. dopuszczono młode pokolenie rodzimych reżyserów, którzy próbowali z różnym artystycznym skutkiem odbiegać od schematów obowiązujących w radzieckiej kinematografii.
W latach 70. i 80. z wytwórnią w Tallinnie współpracował nasz Marek Piestrak („Test pilota Pirxa", „Klątwa Doliny Węży", „Łzy księcia ciemności"). Po rozpadzie Związku Radzieckiego i reaktywacji niepodległości kraju estońscy filmowcy mogli wreszcie wypowiadać się własnym głosem.