Reklama

Exodus: Bogowie i królowie Ridleya Scotta - recenzja filmu

„Exodus: Bogowie i królowie” Ridleya Scotta to kolejny dowód, że Biblia wciąż jest zbiorem niezrealizowanych scenariuszy atrakcyjnych dla kultury masowej.

Aktualizacja: 12.01.2015 10:45 Publikacja: 12.01.2015 07:55

Christian Bale jako Mojżesz

Christian Bale jako Mojżesz

Foto: IMPERIAL/CINEPIX

Biblia, czyli zbiór ksiąg będących podstawą chrześcijaństwa i judaizmu, od zawsze wpływała na twórców i sztukę. Naturalnym więc biegiem rzeczy stała się inspiracją także dla kina. Już w 1897 roku podjęto próby sfilmowania jej fragmentów, a zawarte w niej opowieści – zwłaszcza Starego Testamentu – zaczęto traktować jako zestaw gotowych scenariuszy.

Z czasem powszechną praktyką stało się jednak, że autorzy filmów biblijnych dość swobodnie podchodzili do opowieści i postaci Pisma Świętego, niekiedy bardzo odbiegając od pierwowzoru.

Spośród postaci Starego Testamentu najczęściej na ekranach pojawiał się Mojżesz. Nic w tym dziwnego: Księga Wyjścia, poczynając od pełnych dramatycznego napięcia narodzin w czasach prześladowań ludu Izraela i uratowania przez córkę faraona, poprzez odkrywanie własnej tożsamości etnicznej i religijnej aż po wyprowadzenie narodu wybranego z niewoli egipskiej, ukazuje postać barwną, wielowymiarową, człowieka wiary i czynu.

Takich bohaterów kino kocha najbardziej. Pierwszy film, w którym pokazano życie Mojżesza, powstał już w 1905 roku. W tę postać wcielali się później m.in. Charlton Heston, Burt Lancaster, Ben Kingsley.

Ridley Scott, niekwestionowany mistrz filmowej narracji („Obcy – ósmy pasażer Nostromo", „Łowca androidów", „Thelma i Louise", „Gladiator"), w swym 22. filmie fabularnym zainteresował się po raz pierwszy tematyką biblijną, a konkretnie postacią Mojżesza.

Reklama
Reklama

Wraz z czwórką scenarzystów pokazał w filmie „Exodus: Bogowie i królowie" przemianę człowieka uznawanego przez faraona za przybranego syna w wybranego przez Boga przewodnika narodu izraelskiego, wyprowadzającego go z egipskiej niewoli.

Grający tę rolę Christian Bale w niczym nie przypomina znanych z wcześniejszych ekranizacji posiwiałych starców wznoszących ponad głową kamienne tablice z wyrytym na nich Dekalogiem. Bliższy jest herosom współczesnego kina akcji czy też komiksowym superbohaterom i bynajmniej nie dlatego, że grał wcześniej Batmana.

Nie jest to zarzut, wręcz przeciwnie – zaleta. Jego bohater nie ulega zbyt łatwo patosowi i religijnym uniesieniom typowym dla biblijnych opowieści. Jest konkretny i skuteczny. Dostał zadanie od Boga i wykonuje je bez względu na trudności i osobiste ofiary, jakie musi ponieść. A ów Bóg objawia się nie tylko jako gorejący krzew, ale przede wszystkim w postaci małego, zapalczywego, humorzastego chłopca.

„Exodus: Bogowie i królowie" to opowieść świadomie konserwatywna, niepróbująca interpretować Biblii na nowo. Filmowi Ridleya Scotta bliżej raczej  do klasycznych ekranizacji Cecila Blunta DeMille'a z lat 1927–1956 niż do komiksowego „Noego: Wybranego przez Boga" Darrena Aronofsky'ego sprzed niespełna roku.

Ridley Scott w pełni skorzystał z najnowszych zdobyczy techniki filmowej (3D czy komputery potrafiące wyczarować wszystko), zwłaszcza w scenach plag egipskich. Zrobił to jednak tak perfekcyjnie, że widz owe efekty specjalne łyka jako coś całkowicie naturalnego.

Osobna pochwała należy się operatorowi, naszemu rodakowi Dariuszowi Wolskiemu, który wspaniale i całkowicie odmiennie sfilmował ponury, klaustrofobiczny dom żydowskiej niewoli – Egipt. A  jednocześnie przeciwstawił mu zjawiskowo piękne, jasne przestrzenie prowadzących do wolności gór i pustyń.

Film
Nie żyje krytyk filmowy Andrzej Werner
Film
Niedoszły Bond na tropie Laury Palmer z Yosemite, czyli serial „Dzikość” Netflixa
Film
Bond, Batman i Supermeni wracają do akcji. Lubimy tych bohaterów, których już znamy
Film
Rzeź w konstancińskiej rezydencji, czyli pechowe „13 dni do wakacji"
Patronat Rzeczpospolitej
Znamy zwycięzców 19. BNP Paribas Dwa Brzegi
Reklama
Reklama