„Amok" nie jest typowym kinem sensacyjnym. To opowieść o namiętnościach, chorym umyśle, kompleksach, ambicjach spychających człowieka w przepaść.
O tej zbrodni pisały media na całym świecie. Amerykański „New York Times", brytyjski „Guardian", hiszpański „El Pais". Bo też była bulwersująca. W grudniu 2000 roku wędkarze zobaczyli dryfujące po Odrze ciało mężczyzny ze skrępowanymi liną nogami i rękami. Policja ustaliła, że ofiarą jest zaginiony miesiąc wcześniej młody wrocławski biznesmen, ale śledztwo nie przyniosło rezultatów i sprawę umorzono. Wszczęto je od nowa cztery lata później, gdy anonimowy telefon zwrócił uwagę policjantów na książkę Krystiana Bali „Amok". Była w niej opisana zbrodnia dokonana przez bohatera powieści Chrisa. Szczegóły pokrywały się z ustaleniami poczynionymi we wrocławskim śledztwie. Co więcej, policjanci odkryli, że tuż po morderstwie użytkownik Chris B. sprzedawał na Allegro nokię należącą do biznesmena, a żona Bali znała ofiarę. Pisarz utrzymywał, że jest niewinny, ale po poszlakowym procesie sąd skazał go na 20 lat więzienia.
Do nakręcenia filmu na motywach tej historii nie dał się namówić Roman Polański. Powstał obraz „Prawdziwe zbrodnie" Alexandrosa Avranasa z Jimem Carreyem w roli głównej i kilkorgiem polskich aktorów w epizodach. Nie miał jednak dobrych recenzji.
Kasia Adamik lepiej wykorzystała tę skomplikowaną historię. W pierwszych scenach młody chłopak obserwuje, jak policja wyławia z rzeki zwłoki mężczyzny. Jest mordercą czy facetem, dla którego ta zbrodnia stała się obsesją? A może chorym z ambicji pisarzem, gotowym na wszystko, żeby się wypromować?
Adamik oparła swój film na pojedynku dwóch mężczyzn: Bali i prowadzącego śledztwo Sokolskiego. Obaj są pokręceni. Bala nie daje sobie rady z relacjami z żoną i z żądzą sukcesu, sławy. W Sokolnickim tkwią traumy przeszłości, poczucie winy za śmierć córki, rozwalone życie prywatne.