Z Warszawy do Lublina jedzie się trzy godziny, choć to tylko 200 kilometrów. Jacek Gallant, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Lublinie, który tę trasę pokonuje kilka razy w miesiącu, jest przekonany, że gdyby nie brak dobrych dróg, region mógłby skutecznie rywalizować o inwestorów i tworzone przez nich miejsca pracy. A bez dużych inwestorów trudniej jest zmniejszać bezrobocie, choć na rolniczej Lubelszczyźnie i tak jest ono stosunkowo niskie.
– Jesteśmy na szóstym – siódmym miejscu wśród województw, zaraz za najlepszymi – podkreśla dyrektor Gallant.Na koniec września bez pracy pozostawało prawie 115,8 tys. osób, czyli 12,8 proc. zawodowo czynnych mieszkańców regionu. To o 2,7 pkt proc. mniej niż we wrześniu ubiegłego roku, gdy bezrobocie sięgało 15,5 proc.
[srodtytul]Wyższe zarobki na Ukrainie[/srodtytul]
Do spadku bezrobocia przyczyniły się pieniądze z Brukseli. Dzięki nim od czasu wejścia Polski do UE urzędy pracy na Lubelszczyźnie przeszkoliły ponad 100 tys. osób. Ale największy wpływ miały masowe wyjazdy do pracy, głównie za granicę, ale także do innych województw, choćby zachodniej Polski, gdzie fachowcy mogą liczyć na dużo wyższe zarobki. Jak zauważa dyrektor Gallant, Polacy zaczynają szukać pracy nawet na Ukrainie, bo tam na przykład w kopalniach i zakładach Donbasu mogą zarobić dwa razy więcej niż w kraju.Wyjazdy sprawiły, że w Lublinie, gdzie bezrobocie jest najniższe w regionie (na koniec września wynosiło 8,9 proc.), trudno dziś o elektryków, posadzkarzy i innych fachowców z branży budowlanej. Brakuje ich zresztą w całym województwie.
W oknach wielu sklepów w mieście wiszą kartki z ofertami pracy dla sprzedawców i kasjerów. Restauratorzy narzekają na brak kelnerów i barmanów, bo ci wyjechali do Anglii czy Irlandii.Nie brakuje też pracy dla absolwentów kilkudziesięciu wyższych uczelni w Lublinie, które co roku kończy 20 – 30 tys. osób. Co prawda tylko niewielka część z nich szuka pracy na miejscu, ale i tu widać korzystne zmiany.