[b]Rz: Polskie firmy coraz częściej zakładają i przejmują spółki za granicą. Czy lepiej, by taką spółką kierował „swój” człowiek czy lokalny menedżer?[/b]
Bob Waisfisz: Najważniejsze, by taka osoba miała talent dyplomatyczny i wrażliwość na inną kulturę. Ale, mówiąc konkretnie, wiele zależy od sytuacji, w jakiej działa firma. Jeśli np. kupuje tanio zagraniczną spółkę, która ma problemy finansowe i wymaga restrukturyzacji, to dobrym posunięciem jest wysłanie polskiego menedżera, który posprząta bałagan. Jeżeli trzeba zwalniać ludzi, przeprowadzać cięcia, to często lepiej, by zrobił to ktoś z zewnątrz. Jeśli jednak trzeba budować biznes od początku, zwłaszcza gdy wyzwaniem są kwestie związane z ludźmi, znajomością lokalnych uwarunkowań, marketingiem, to lepiej, by szefem był lokalny menedżer. Musi on jednak umieć współpracować z firmą matką.
[b]Dla wielu polskich firm kwestia różnic kulturowych to nowość, a czasem i drugorzędna sprawa. Działają głównie w krajach naszego regionu, z którymi dużo nas łączy, choćby doświadczenia ostatnich kilkudziesięciu lat...[/b]
Owszem, podobieństwa są, ale nawet w sąsiednich krajach postkomunistycznych, które mają podobne doświadczenia z tego okresu, jest wiele szczególnych cech kulturowych. Często mówi się, że kultura to zamrożona historia kraju, więc liczy się w niej nie tylko ostatnich 50 lat, ale i te wcześniejsze tysiąc. W zarządzaniu różnicami kulturowymi liczą się nie tylko te widoczne na pierwszy rzut oka. Jeszcze ważniejsze są te, których nie widać od razu.
[b]Jakie mogą być te niewidoczne różnice?[/b]