Zapoczątkowana przez Krzysztofa Rybińskiego debata o tym, czy obecny rząd zadłuża nas szybciej czy wolniej od Edwarda Gierka, stanowi niewątpliwie miłe zaskoczenie dla wszystkich fanów nieżyjącego pierwszego sekretarza. Dotąd jego nazwisko wspominali głównie z łezką w oku górniczy i milicyjni emeryci, dla których był to synonim czasów dobrobytu, młodości i powodzenia życiowego. Nie tylko zresztą dla nich – w końcu w latach 70. wszyscy Polacy obecnie w średnim i starszym wieku byli o ponad 30 lat młodsi, a dbający o wzrost poziomu życia, mało represyjny i dość sympatyczny pierwszy sekretarz rzeczywiście korzystnie wyróżniał się na tle komunistycznych przywódców.
Rosły pensje, budowano drogi, tworzono wieloletnie kolejki po mieszkania i samochody, w sklepach zdarzały się szynka i „odrzuty z eksportu” (np. szyte do Niemiec marynarki, w których jeden rękaw był dłuższy od drugiego – co można było domowym sposobem naprawić). Od czasu do czasu człowiek mógł za zakupione od państwa 130 dolarów wyjechać na miesiąc do Paryża czy Londynu, aby sobie dorobić.
Problemem było tylko to, że wszystkie te niewyobrażalne luksusy były kupowane na uzyskany z zachodnich banków kredyt – a już w połowie lat 70. okazało się, że niewydolna gospodarka komunistyczna nigdy tego kredytu nie będzie w stanie spłacić i musi zbankrutować (co skrzętnie ukrywano przed społeczeństwem do roku 1980, kiedy już dłużej ukryć się nie dało).
Stwierdzenie, że wzrost długu publicznego Polski jest dziś większy, niż był za Gierka, ma więc swoją publicystyczną siłę rażenia. Ci, którzy potraktowali go śmiertelnie poważnie, zaczęli wyciągać argumenty wskazujące na jego absurdalność – inne czasy, inny poziom PKB, inna skala eksportu, inny charakter długu, inna gospodarka, właściwie wszystko inne.
Gdyby minister Rostowski chciał użyć nieco lżejszego języka, mógłby też stwierdzić, że choć obecny rząd zadłuża Polskę szybciej niż Gierek, to za to modernizuje ją szybciej niż Kazimierz Wielki – co jest porównaniem równie naciąganym, ale może być równie przydatne w publicystyce. I tak można ciągnąć dalej, wciągając w dyskusję o polskich finansach publicznych Batorego, Piłsudskiego, Piasta Kołodzieja.