Zachwycony grą Meryl Streep, słynący z obrazoburczych żartów muzyk powiedział, że powinna być traktowana jak pomnik narodowy. Podziwiał Nicholsona.
– To wyśmienity gawędziarz. Jest jak bard. Można się od niego dużo nauczyć, obserwując tylko, jak wiąże buty czy otwiera oczy – wspomina.
Z Nicholsonem spotkał się również na planie dalszego ciągu „Chinatown” – „Dwóch Jake’ów”.
W „Na skróty” Roberta Altmana pokazał się z Jackiem Lemmonem i Andie MacDowell. Grał alkoholika, kierowcę limuzyny.
– Altman był jak dobry szeryf w mieście bezprawia – mówił z podziwem.
[srodtytul]Ucieczka z więzienia[/srodtytul]
Ale dla fanów Waitsa i miłośników kina niezależnego Tom Waits jest przede wszystkim jedną z najważniejszych postaci kina Jima Jarmuscha.
Spotkali się na przyjęciu Jeana-Michaela Basquiata, jednego z najważniejszych amerykańskich malarzy XX wieku. Jarmusch był po debiutanckim filmie „Inaczej niż w raju”, uwielbiał muzykę Waitsa, chciał go poznać. Jak wspomina, przedstawił się i tego samego wieczoru odwiedzili trzy knajpy nowojorskiego SoHo. Zakończyli noc na poddaszu Waitsa, przy Czternastej Alei. Żona Toma Kathleen malowała obrazy wprost na ścianie, a on domalowywał paski na garniturach postaci.
Wspomnienie brzmi jak anegdota o prapoczątkach „Poza prawem”, gdzie Waits zagrał jednego z trzech uciekinierów z więzienia – u boku Roberta Benigniego i jazzmana Johna Laurie.
Waits wcielił się w postać pechowego didżeja Zacha z Nowego Orleanu. Po kolejnym alkoholowym ekscesie narzeczona wyrzuciła go z domu. Chcąc zarobić, godzi się za tysiąc dolarów pomóc przypadkowo napotkanemu mężczyźnie i odholować jego samochód na drugi koniec miasta. Kiedy Zacha zatrzymuje policja, okazuje się, że w bagażniku jest trup.
– Wspaniale było zagrać z Robertem Benignim – mówił Waits, gdy Włoch nie był jeszcze znany na całym świecie. – On potrafi fantastycznie przemawiać podczas wielkich zgromadzeń. I żartować nawet z tabu. Kiedyś opowiadał dowcipy na temat papieża, co wywołało zamieszanie w Watykanie!
Skandal wywołała również rola Waitsa. Oparł ją bowiem na postaci didżeja Lee „Baby” Simsa, którego słuchał w dzieciństwie. Nie myśląc wiele, użył jego nazwiska na planie.
– Nie spodziewałem się, że Lee żyje i od czasów mojej młodości zrobił wielką karierę – tłumaczył się potem muzyk. I apelował w wywiadzie: – Bez urazy, Lee, moja rola to wyraz miłości i sympatii. Nie podawaj mnie do sądu!
Wtedy mu się upiekło. U Jarmuscha zagrał też w „Kawie i papierosach”, improwizowanej etiudzie z Iggym Popem. Tym razem samego siebie.
Podsumowując doświadczenia na planie, Waitsowi zdarzało się narzekać na przestoje.
– Przy niektórych filmach jest tak, jakby się dostało ostatni bilet na statek widmo, z którego nigdy nie wraca się do domu.
O aktorstwie jest jednak dobrego zdania. Porównując projekty kinowe z aktywnością estradową, powiedział: – To jak porzucenie przemytu alkoholowego na rzecz zegarmistrzostwa.
„Parnussus” nie jest jego ostatnim słowem. Kolejną rolę ma zagrać w filmie „The Hobbit” według powieści Tolkiena. Ciekawe, czy pobije rekord „Władcy pierścieni”.
[i]Więcej o artyście w książce Jay S. Jacobsa „Dzikie lata: mit i muzyka Toma Waitsa”, Wyd. Dolnośląskie, Wrocław 2007 [/i]