Jeszcze tydzień temu Jeorjos Papandreu mówił, że wcale nie potrzebuje pieniędzy z zewnątrz, chciałby tylko, by państwa Unii umożliwiły mu pożyczanie pieniędzy po kosztach niższych od rynkowych (rentowność greckich obligacji jeszcze niedawno była na poziomie ok. 7 proc. – najwyższym od powołania euro).
Teraz zapewnia, że sięgnięcie po tańsze pieniądze z pakietów pomocowych nie oznacza, że Grecja stała się bankrutem. Już oficjalnie zwróciła się do UE i Międzynarodowego Funduszu Walutowego o konsultacje w sprawie uruchomienia wartego 45 mld euro kredytu, na który złoży się 16 krajów eurolandu i fundusz. Pieniądze mają być wypłacane przez Europejski Bank Centralny.
Papandreu już nie ukrywa, że MFW wspiera Ateny w przygotowaniu reform i obserwuje postęp w ich wdrażaniu. – MFW jest już zaangażowany w proces monitoringu Grecji – mówił w piątek. Przyznał, że reformy muszą niestety być dotkliwe. – Myślę, że gdybyśmy się zdecydowali na bankructwo państwa i nie bylibyśmy w stanie honorować długów ani też nie byłoby możliwości pożyczenia pieniędzy, ucierpieliby na tym głównie biedni. Bogatych by to dotknęło w znacznie mniejszej mierze – mówił.