Raport przygotowali prof. Barry Eichengreen z Uniwersytetu Berkeley w Kalifornii i Brytyjczyk Andrea Boltho z Oksfordu. Według nich dzięki liczącej pół wieku Unii dochód europejski jest wyższy zaledwie o 5 proc. – tyle, ile wzrósł dochód USA dzięki powstaniu kolei żelaznej. To znacznie mniej niż 25 proc., o których mówią zwolennicy integracji.
Ekonomiści rozprawiają się z tezą, że skok obrotów handlowych i kapitałowych we Wspólnocie oraz między UE i resztą świata to efekt znoszenia barier w przepływie towarów i pieniędzy i kolejnych rozszerzeń Unii. Według nich gdyby nie było Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, a potem Wspólnego Rynku i strefy euro, największe kraje Europy Zachodniej i tak musiałyby odejść od protekcjonizmu w gospodarce.
Autorzy raportu przyznają, że do zmian potrzebna była wola polityczna. Światowe trendy nie spowodowałyby powstania Wspólnego Rynku, bo zbyt silne były lobby przemysłowe w UE. Podobnie z euro. Stworzenie unii walutowej nastąpiło tylko dzięki decyzji politycznej. Jednak wymierne skutki tych decyzji mogą nie być większe niż owe 5 proc. dodatkowego dochodu.
Najbardziej kontrowersyjna jest ocena euro. Dziesięć lat po decyzji o stworzeniu wspólnej waluty trudno obliczyć jej skutki gospodarcze. Wzrost w strefie euro był przez ten czas niższy niż w USA i Wielkiej Brytanii, ale wyższy niż w Japonii. Zwiększyły się obroty handlowe i przepływy finansowe. Ale można też zauważyć różnice między krajami. Z jednej strony dynamiczne Finlandia, Irlandia i Hiszpania, z drugiej powolne Włochy i Portugalia. Paradoksalnie, gdyby nie euro, groźba kryzysu mogłaby zmusić takie państwa jak Hiszpania do bolesnych reform.
Profesorowie dobrze oceniają efekty integracji dla nowych państw Unii: najpierw Grecji czy Hiszpanii, a potem np. Polski. Atrakcyjność UE wpłynęła na reformy, do których inaczej prawdopodobnie by nie doszło.