Ekonomiści twierdzą, że złoty nadal będzie się umacniać, choć nie tak szybko jak dotychczas.
Euro w marcu 2004 roku kosztowało 4,91 zł. Za dolara w październiku 2000 roku płaciliśmy 4,71 zł. Kurs franka szwajcarskiego cztery lata temu wynosił 3,12 zł. W marcu 2004 roku brytyjski funt był po 7,35 zł.
Te rekordowe notowania to już historia. Od kilku lat złoty systematycznie się umacnia. Teraz dolar i frank kosztują około 2 zł, euro nieco ponad 3,2 zł, a brytyjski funt prawie 4 zł. Mocny złoty to efekt m.in. dynamicznego rozwoju naszej gospodarki, wejścia Polski do Unii Europejskiej, wzrostu zainteresowania naszym krajem ze strony inwestorów zagranicznych. Aprecjacja, czyli umocnienie złotego, ma ogromne znaczenie dla całej gospodarki i bezpośredni wpływ na portfel przeciętnego Polaka.
Gdy obce waluty tanieją, ci, którzy sprzedają za granicą swoje towary, dostają za nie mniej złotych. Odwrotnie jest z importem; w tym przypadku towar sprowadzany z innego kraju staje się coraz tańszy. Konsumenci odczuwają to jednak o tyle, o ile sprzedawcy importowanych dóbr zechcą się z nimi podzielić zyskami, obniżając cenę. Ostatnio na taki krok zdecydowały się m.in. Toyota, Volvo i Suzuki. Inni dilerzy samochodowi organizują za to promocje, które przy niższym kursie są dla nich tańsze.
Umocnienie złotego chroni nas też przed wzrostem niektórych cen. Klasycznym przykładem jest tu benzyna. Gdyby nie spadek kursu dolara, którym płacimy za import ropy naftowej, wzrost cen paliwa byłby dużo wyższy. W Polsce rok temu benzyna 95-oktanowa kosztowała ok. 4,40 zł. Podrożała do 4,70 zł, czyli tylko o ok. 7 proc. dzięki taniejącemu dolarowi. W Stanach Zjednoczonych, w Chicago, rok temu benzyna kosztowała 3,16 dolara za galon, a teraz 4,30 dolara. Wzrost ceny wyniósł aż 36 proc. Gdyby kurs złotego do dolara się nie zmienił, to i u nas paliwo podrożałoby dużo bardziej. Za litr 95-oktanowego musielibyśmy płacić ok. 5,5 zł.