W naszym regionie Węgry są krajem o najwyższym ryzyku kryzysu finansowego, a brak linii kredytowej dla tej gospodarki wzbudza nerwowość inwestorów w stosunku do całej Europy Środkowo-Wschodniej.
Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na poważne różnice między Węgrami i Polską. Porównywanie się do sąsiadów nie jest najlepszym sposobem na ocenę własnej sytuacji, ale w tym przypadku pozwala naświetlić kilka istotnych kwestii. Możemy zobaczyć, w czym jesteśmy relatywnie silni.
W złej sytuacji jest węgierski sektor finansów publicznych. Jego dług sięga 80 proc. PKB, podczas gdy w Polsce nieznacznie przekracza 50 proc. I choć nasz dług jest na ścieżce rosnącej, to w tym momencie nie ma powodów do obaw o stabilność finansów publicznych. Mogą one się pojawić, jeżeli w ciągu roku rząd nie przedstawi wiarygodnego programu zatrzymania przyrostu długu.
Węgry mają też znacznie wyższe niż Polska zadłużenie zagraniczne (111 proc. wobec 63 proc., w stosunku do PKB). Co więcej, zadłużenie zagraniczne sektora publicznego jest też znacznie wyższe niż u nas (110 proc. wobec 53 proc. w stosunku do dochodów sektora publicznego). Oznacza to, że gospodarka węgierska jest w znacznie większym stopniu niż polska narażona na skutki zmian nastrojów na światowych rynkach finansowych. Osłabienie forinta jest dla Węgier dużo większym obciążeniem niż osłabienie złotego dla Polski.
Nie oznacza to jednak, że Polska jest oazą bezpieczeństwa, Węgry zaś kotłem kryzysu. Jest jeden element, który wśród inwestorów może wzbudzać większą rezerwę wobec Polski niż Węgier. Chodzi o to, że dług zagraniczny w Polsce ma znacznie krótszy termin zapadalności niż na Węgrzech. Na początku 2009 r. złoty uległ gwałtownemu osłabieniu, bo inwestorzy się obawiali, że Polska może mieć problemy z zadłużeniem krótkoterminowym. Były to obawy nieuzasadnione, gdyż wszystkie wskaźniki krótkoterminowej płynności finansowej są w Polsce na dość bezpiecznych poziomach. Jednak warto pamiętać, że w okresach paniki pewne kwestie ulegają wyolbrzymieniu. A w najbliższych kwartałach paniki na rynkach nie można wykluczyć.[i]Ignacy Morawski, ekonomista WestLB[/i]