Po załatwieniu potrzeby myjemy ręce i sięgamy po papierowy ręczniczek. Zauważyłem, że pojemniki na papierowe ręczniczki w toaletach często są wypchane do granic możliwości, tak że na początku trudno jest wyjąć papierowy ręcznik – najczęściej się go wtedy wyszarpuje i zamiast jednego zostaje nam w ręku kilkanaście sztuk, przez co ręczniczki się marnują, walają po podłodze, robi się brudno.
Powstaje pytanie, dlaczego tak jest, dlaczego osoba sprzątająca toaletę i napełniająca pusty pojemnik ręczniczkami (nazwijmy ją Pan Ręczniczkowy) nie włoży ich tyle, żeby można było je swobodnie wyjąć. Byłoby taniej i czyściej.
Problem polega na tym, że Pan Ręczniczkowy ma inne cele niż osoba korzystająca z toalety czy właściciel lokalu, w którym jest toaleta.
Klient restauracji lub pracownik biura chciałby wytrzeć ręce po umyciu. Właściciel lokalu chciałby mieć zadowolonych klientów, bo wtedy mogą wrócić jeszcze raz lub namówić znajomych. Za to Pan Ręczniczkowy, który dostaje stałą pensję, chce się jak najmniej narobić. Jeżeli napcha ręczniczków do oporu, to liczy, że starczy na dłużej, nie będzie musiał za chwilę znowu napełniać pojemnika. Jeżeli Pan Ręczniczkowy pracuje w wielkim biurowcu i ma do obsłużenia toalety na kilku piętrach, to jak napcha do oporu, to będzie musiał rzadziej biegać po piętrach, a może nawet wcześniej wyjdzie z pracy.
Mamy sprzeczność celów, która prowadzi do tego, że użytkownicy toalety się denerwują, bo nie mogą wytrzeć rąk, w łazience jest brudno, bo wszędzie walają się kawałki ręczniczków siłą wydarte z pojemnika, a brudna toaleta źle świadczy o restauracji, więc właściciel może zacząć tracić klientów, i kto wie, może nawet zbankrutować.