Dwa lata temu, na WZA Polsatu Cyfrowego, prezentując sprawozdanie rady nadzorczej, w której zasiadam jako jej niezależny członek postawiłem tezę, że w przyszłości Cyfrowy będzie konkurował nie z Canal+, czy z telewizją N, tylko ewentualnie z TP SA.
Rynek telefonii mobilnej w Polsce rozwijał się szybciej niż gdzie indziej z kilku wyjątkowych powodów. Po pierwsze, z powodu braku telefonii stacjonarnej i wywołaną tym przez lata tęsknotą za posiadaniem własnego numeru. Po drugie, z wielkości rynku: ostatecznie w innych krajach postkomunistycznych telefonów stacjonarnych też nie było, ale tam nie ma aż tylu potencjalnych użytkowników, zwłaszcza wśród najbardziej mobilnej części społeczeństwa – czyli młodego pokolenia – osób jeszcze uczących się lub wchodzących dopiero na rynek pracy. Tylko w Polsce mięliśmy bowiem wyż demograficzny w latach 80. I wreszcie po trzecie, istotnym czynnikiem rozwoju telefonii mobilnej była owa mobilność – szczególnie pasująca charakterologicznie do Polaków (indywidualistów spragnionych wolności), a do młodego pokolenia w szczególności.
Stąd boom na rynku telefonii komórkowej, dziś widoczne już spowalniający. Ostatecznie, ile można mieć telefonów?
Wyścig cenowy ma gdzieś swój koniec. Dlatego operatorzy muszą mieć oprócz ceny połączeń i aparatów za złotówkę coś specjalnego dla abonenta. I tu rodzi się problem. Rozwój przyszłościowych segmentów usług wymagać będzie bardzo dużych inwestycji w sieć 4G. A inwestycje – choć obarczone sporym ryzykiem technicznym i rynkowym – wymagają środków finansowych. A środków tych nie można pozyskiwać tylko i wyłącznie z kredytów, nie dbając o przychody w wyniku prowadzonej wojny cenowej z konkurentami. Bo dla operatorów skończy się to tak, jak dla rządu Grecji.
Zresztą po stronie użytkowników też wyraźnie widać, że oprócz ceny coraz bardziej interesuje ich to magiczne słowo na „k" – czyli „kontent".