Żyjemy w czasach niebywałego postępu technicznego – i niebywałego rozwoju gospodarczego. Do tej pory mogliśmy tego w pełni nie zauważać, zajęci naszymi specyficznymi problemami przejścia od gospodarki komunistycznej do rynkowej.
Nie dostrzegały tego również w pełni polskie firmy. Z punktu widzenia większości z nich – zwłaszcza małych, ale również w dużym stopniu i większych – my żyliśmy w swoim świecie, firmy z krajów przodujących technologicznie w swoim. Oni martwili się o innowacje, dostęp do najnowocześniejszych technologii, rządowe wsparcie dla badań i rozwoju. My myśleliśmy o zachowaniu z dnia na dzień płynności finansowej, o zatorach płatniczych, o kontrolach z urzędu skarbowego, o niestabilności prawa, o uniknięciu nadmiernego wzrostu kosztów płacowych. Oni za główne stojące przed firmami wyzwanie uważali wyszukiwanie i zatrzymywanie talentów. My ludzi mieliśmy na pęczki, a martwiliśmy się głównie o to, w jaki sposób ich docisnąć lub zmotywować, by chcieli zasuwać jeszcze szybciej niż dotąd. A jeśli w końcu zdenerwują się i odejdą? Żaden problem, w każdej chwili wymieni się ich na innych.
Bliżej świata
Patrząc na wyzwania, przed którymi stały w roku 2017 polskie firmy – dokumentowane również przez dane z Listy 2000, trudno nie zauważyć, że nasza sytuacja zaczyna być coraz mniej wyjątkowa, a problemy, przed którymi stoi polska gospodarka, coraz bardziej podobne do tych, przed którymi stoi cały świat.
Okres łatwo dostępnej, taniej pracy to już w Polsce przeszłość, a biorąc pod uwagę trendy demograficzne i ekonomiczne – przeszłość, która przez najbliższe dekady już się raczej nie powtórzy. Jeszcze 14 lat temu stopa bezrobocia przekraczała 20 proc., a firmy bez obaw pozbywały się nadwyżek zatrudnienia, wiedząc, że praca jest w Polsce dobrem rzadkim, na które zawsze znajdą się amatorzy. Wysokie bezrobocie trzymało też w ryzach wzrost płac, pozwalając naszemu krajowi zachować sporą konkurencyjność w eksporcie i atrakcyjność jako miejsce dokonywania inwestycji nastawionych na redukcję kosztów produkcji. Dziś bezrobocie spadło do 5 proc. (a według alternatywnego pomiaru, bazującego na ankietowaniu ludzi, wręcz poniżej tego poziomu). Z punktu widzenia firm oznacza to, że bezrobocia po prostu nie ma, bo nie można znaleźć chętnych do pracy. A to oczywiście pociągnie za sobą szybki wzrost płac, zabójczy dla tych, którzy nie znajdą innych konkurencyjnych atutów, jak tylko niskie koszty.