W polityce liczy się wyczucie czasu – „timing”, jak mówią konsultanci i spindoktorzy. Moment wizyty premiera Mateusza Morawieckiego w Waszyngtonie – która trwała trzy dni i obejmowała m.in. rozmowy z wiceprezydent Kamalą Harris i przedstawicielami amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego – wyznaczyły słowa prezydenta Francji o „strategicznej autonomii” Europy i o Tajwanie. Te słowa były gorąco komentowane w Waszyngtonie. Sama wizyta była oczywiście przygotowywana dużo wcześniej.
Trudno się jednak dziwić, że premier Morawiecki niemal w każdym wystąpieniu publicznym wspominał o Chinach i o ryzyku rosyjsko-chińskiego sojuszu w kontekście ryzyk dla globalnego porządku. A to nuta, która waszyngtońską elitę naprawdę porusza. – Jeśli nie daj Boże upadnie Ukraina, to Tajwan będzie następny – powiedział Morawiecki w czwartek w trakcie wystąpienia w jednym z najważniejszych waszyngtońskich think tanków Atlantic Council. I przypominał niedawne słowa przywódcy Chin, że „obecne czasy to rzadka okazja na rewizję światowego porządku ustanowionego sto lat temu”. Morawiecki w swojej retoryce podkreśla mniej lub bardziej wprost, że Polska w przeciwieństwie do Francji stawia na „strategiczne partnerstwo” Europy i USA.
Czytaj więcej
Wystąpienie premiera Morawieckiego w The Atlantic Council, jednym z najważniejszych waszyngtońskich think-tanków, zdominowały kwestie Ukrainy, Rosji, UE, Chin i pozycji Polski. - Chcemy być fundamentem europejskiego bezpieczeństwa - mówił szef rządu.
Komentując wizytę premiera Morawieckiego, popularny w stolicy USA portal Politico nazwał go wręcz grającym w stolicy USA rolę „anty-Macrona”.
– To jeden z najważniejszych dla Polski i dla rządu efektów tej wizyty, przynajmniej w sferze wizerunku – podsumował jeden z naszych rozmówców z okolic rządu. Atmosfera spotkań, w tym rozmowy z wiceprezydent Harris, była – jak twierdzą nasi rozmówcy – bardzo dobra. – W Waszyngtonie jest doskonałe wyczucie politycznej sytuacji w Polsce – podsumowuje jeden z naszych rozmówców z okolic rządu.