Mateusz Morawiecki wyleciał w niedzielę z Warszawy przed świtem, aby zdążyć tego samego dnia odwiedzić stolice wszystkich trzech państw bałtyckich. W tym tygodniu kampania dyplomatyczna będzie kontynuowana: premier poleci do kolejnych krajów Unii.
Pośpiech jest wskazany, bo jak ujawnił „New York Times", Amerykanie ostrzegli europejskich sojuszników, że „pozostało krótkie okno możliwości", aby zbudować wspólny front USA, UE i Wielkiej Brytanii, który odwiedzie Moskwę od ataku na Ukrainę. Pod koniec minionego tygodnia Warszawę odwiedziła dyrektor Wywiadu Narodowego USA Avril Haines.
Polska wzięła najwyraźniej część tego zadania. Morawiecki użył w ten weekend wyjątkowo drastycznych słów, aby zmobilizować sojuszników do działania. W nagranym po angielsku apelu opublikowanym na YouTubie szef rząd mówił, że kryzys na granicy z Białorusią jest największym wyzwaniem dla bezpieczeństwa naszego kraju od upadku komunizmu przed 30 laty. Odwołał się do ataku Rosji na Gruzję w 2008 r. i Ukrainę w 2014 r. Zapowiedział, że „jak od setek lat" Polska będzie bronić granic Europy. Najwyraźniej mając na myśli nie tylko Łukaszenkę, ale i Putina, mówił o zagrożeniu ze strony „dyktatorów". I przestrzegał, że Moskwa może chcieć „przetestować" wiarygodność gwarancji NATO na wschodnich rubieżach sojuszu.
Czytaj więcej
Tylko groźba twardych sankcji całego Zachodu może jeszcze odwieść Rosję od inwazji na Ukrainę – sądzą Amerykanie.
W Tallinie szef rząd zagroził z kolei, że zamknięcie przejścia granicznego w Kuźnicy może być tylko wstępem do całkowitego zamrożenia ruchu z Białorusią przez Polskę. Ostrzegł, że należy się przygotować na konflikt, który może trwać lata.