Do takiego twierdzenia doszedł Sąd Apelacyjny w Warszawie, oceniając spór pomiędzy historykiem sztuki Ł.K. i dziennikarzem J.M., do którego doszło po publikacji artykułu w jednym z branżowych czasopism.
„Recydywa" karana dożywociem
Na początku warto przedstawić sylwetki dwóch głównych bohaterów sądowego sporu. Ł. K. jest doktorem nauk humanistycznych, historykiem sztuki z 25-letnim doświadczeniem oraz kustoszem D. S. Uznaje się go w środowisku ekspertów sztuki, antykwariuszy i muzealników za wybitnego znawcę i specjalistę w dziedzinie sztuki polskiej, także XX wiecznej, o nieposzlakowanej opinii. Postrzegany jest jako autorytet o bogatym wykształceniu, dorobku naukowym i artystycznym.
Natomiast J. M. ukończył psychologię, studiował dziennikarstwo, nie ma wykształcenia artystycznego. Od maja 1979 r. pracuje jako dziennikarz, specjalizując się w tematyce związanej z kolekcjonerstwem, muzealnictwem i rynkiem sztuki. Szczególnie interesuje się patologiami rynku sztuki. Jest autorem licznych publikacji piętnujących wadliwości pracy ekspertów i ściganiem osób wprowadzających na rynek sztuki i do muzeów falsyfikaty.
W czasopiśmie skierowanym do znawców sztuki, kolekcjonerów handlarzy sztuką z 2005 roku ukazał się felieton J. M., w którym stwierdził w nim, że Ł.K. i jego żona dopuścili do rynku sztuki dwa falsyfikaty. Zarzucił historykowi, że traci wzrok skoro „wymyślił" że falsyfikat S. pochodzi z 1953 r. nie dostrzegając pomyłki. Nawiązywał do przestępczego kryminalnego charakteru zachowań Ł.K. - nazywając je prześmiewczo „recydywą", karaną dożywociem w instytucie w PAN, zastanawiał się, czy ekspert zostanie „wywalony" przez jego dyrektora z powodu kompromitacji placówki. Zarzucał naruszenie Kodeksu I. regulującego normy etyczne działalności pracowników muzeów. Motywem J. M. do ujawnienia personaliów eksperta w felietonie i poddania jego działalności krytyce był fakt, iż zbulwersowały go trzy błędy powoda, których wraz z żoną dopuścili się przy dopuszczeniu obrazu do sprzedaży.
Ochrona przed zalewem falsyfikatów
Ł.K. uznał, iż publikacja narusza jego dobre imię, i wystąpił z powództwem do sądu o zamieszczenie przeprosin w prasie i telewizji.
Sąd Okręgowy oddalił powództwo uznając , że wprawdzie doszło do naruszenia dóbr osobistych, ale zachowanie J. M. nie było bezprawne. - Ł. K. jest renomowanym ekspertem. Niewątpliwie wskazanie w felietonie, iż w „recydywie" wpuszcza na rynek jako ekspert sfałszowane obrazy godziło w jego dobra osobiste: godność osobistą (cześć wewnętrzną) i dobre imię eksperta (cześć zewnętrzną), przy czym prześmiewczy i krytyczny charakter publikacji i popularność autora w środowisku obniżały jego renomę – wyjaśnił sąd, stwierdzając, iż bezprawność działania dziennikarza została wyłączona, ponieważ jego celem była ochrona interesu społecznego, tj. ochrona nabywców rynku sztuki, ochrony autorstwa dzieł, ochrony kultury przed zalewem falsyfikatów, prawa do ustabilizowania i ukształtowania zasad funkcjonowania rynku sztuki i zawodu eksperta w sposób zabezpieczający interesy rynku, klientów i twórców, a nie tylko handlarzy sztuką