- Większość nowotworów wykrywanych jest w drugim, trzecim, czwartym stopniu zaawansowania. Nie wystarczy je wyciąć. Konieczne jest leczenie skojarzone, czyli chirurgia połączona z chemioterapią i radioterapią. Ich celem jest zahamowanie szybkiego, niekontrolowanego przez naturalne mechanizmy obronne organizmu podziału komórek – W niepohamowany sposób komórki namnażają się, tworząc guz naciekający sąsiednie tkanki, skutkując również powstawaniem przerzutów drogą naczyń limfatycznych i krwionośnych. Mówiąc potocznie, nowotwór można określić mianem pasożyta niszczącego swojego żywiciela. Z kolei chemioterapia czy radioterapia, a więc leczenie gonadotoksyczne, mają za zadanie niszczyć te szybko dzielące się komórki - wyjaśnia prof. Robert Jach, kierownik Oddziału Klinicznego Endokrynologii Ginekologicznej i Ginekologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.
Na skutek leczenia dochodzi również do zatrzymania podziału innych szybko dzielących się komórek w organizmie - Cebulek włosowych, stąd wypadanie włosów charakterystyczne wśród pacjentów poddanych chemioterapii, komórek przewodu pokarmowego powodującego nudności i wymioty oraz szpiku kostnego, co wywołuje powikłania w postaci anemii i zagrażającej życiu leukopenii, a wreszcie komórek rozrodczych, co prowadzi właśnie do bezpłodności - wylicza specjalista. To, w jakim stopniu dojdzie do uszkodzenia komórek rozrodczych zależy od zastosowanych metod leczenia. W przypadku alkaloidów, wykorzystywanych w walce z rakiem piersi, ryzyko szacowane jest na 50-60 proc. Przy bardziej toksycznych środkach może dochodzić do 80-90 proc.
Wyścig z czasem
Zachorowalność na nowotwory złośliwe rośnie wraz z wiekiem. Większość przypadków, występuje po 60 roku życia. Ale nie wszystkie. Co więcej, rak coraz częściej atakuje młode kobiety (20-44 lata). Według danych Krajowego Rejestru Nowotworów ostatnie trzy dekady to okres intensywnego wzrostu zachorowalności w tej grupie. Jak podkreśla prof. Jach równolegle rośnie w Polsce mediana urodzenia pierwszego dziecka. - Aktualnie to już blisko 30 lat. Dwadzieścia lat temu średni wiek pierworódek wynosił 24,7 - wyjaśnia lekarz.
Wszystko to oznacza, że statystycznie coraz więcej pań może nie zdążyć z macierzyństwem, zanim zachorują. To właśnie z myślą o takich pacjentach ponad 10 lat temu w Stanach Zjednoczonych powstała dziedzina medycyny zwana oncofertility, polegająca na zachowywaniu płodności i przywracaniu jej po przejściu terapii. Oncofertility to dziedzina z pogranicza medycyny rozrodu, ginekologii, endokrynologii ginekologicznej i onkologii. Do medycyny pojęcie wprowadziła prof. Teresa K. Woodruff z Uniwersytetu Northwestern w Chicago. Jest kilka technik wspomaganego rozrodu zabezpieczające funkcje rozrodcze na czas leczenia.
– Do tego typu technik zalicza się: mrożenie komórek jajowych w przypadku kobiet, nasienia u mężczyzn, procedurę in vitro (mrożenie zarodków), a także mrożenie (krioprezerwację) fragmentu tkanki jajnikowej pobieranej podczas laparoskopii, jeszcze przed wdrożeniem chemioterapii czy radioterapii – tłumaczy prof. Robert Jach. – Po zakończeniu takiego gonadotoksycznego leczenia, pacjentce wszczepia się zdrowy, pobrany od niej wcześniej fragment jajnika, który następnie powinien podjąć swoją zasadniczą funkcję, zarówno endokrynną, jak i germinatywną. W efekcie skutkuje to czasami możliwością naturalnego zajścia w ciążę, bez konieczności ingerencji w postaci procedur wspomaganego rozrodu, które często są dla pary z różnych względów nieakceptowalna – wyjaśnia specjalista.