Internet rzeczy to prawdziwa rewolucja, która czeka nas w ciągu kilku najbliższych lat. To, że komputery i urządzenia elektroniczne zbierają o nas informacje nie dziwi już nikogo. Jednak wkrótce wszystkie przedmioty znajdujące się w pomieszczeniu będą przekazywały dane do sieci i to bez naszego udziału. A to może szokować.
- To z czego nie zdajemy sobie sprawy, to że Internet przedmiotów właśnie teraz wchodzi do sprzedaży detalicznej – mówił na jednej z konferencji naukowych przed swoim wyjazdem do Brukseli dr Wojciech Wiewiórowski. Już kilka lat temu logistyka wykorzystywała sensory wychwytujące informacje na temat kontenerów i palet, ich pochodzenia i zawartości. – Nie zdajemy sobie sprawy także z tego, że to jest właśnie ten moment, w którym schodzimy na poziom poszczególnych opakowań, które będą przechowywały informacje o produkcie i przekazywały je dalej – wskazywał. I jak dodawał, na razie jest to informacja bierna, jednak w dłuższej perspektywie zamieni się ona w aktywną.
Przykłady? Za pomocą telefonu komórkowego skontaktujemy się ze swoją lodówką, żeby zapytać jogurty w jakim są stanie i co trzeba kupić. I jak podkreśla Wiewiórowski będziemy się cieszyli, że możemy automatycznie sprawdzić czego nam brakuje. I będziemy to kochali. Dlaczego? Bo lubimy chwalić się tym, jak żyjemy.
Inne wyzwanie dla prawa ochrony danych osobowych stanowią tzw. wearables, czyli urządzenia, które zakładamy na siebie. One także odgrywają rolę w przekazywaniu informacji o nas. Już teraz firma Google wprowadziła soczewki, które badają poziom cukru we krwi. Można go odczytać przy pomocy urządzeń przenośnych lub komputera. – Pojawia się pytanie, kto jeszcze oprócz nas będzie takie informacje otrzymywał – mówił Wiewiórowski.
Mobilne zdrowie, to nie tylko soczewki mierzące poziom cukru we krwi, ale również urządzenia naklejane na odzież lub na skórę. Wearables to także doskonałe gadżety do prowadzenia monitoringu w miejscu pracy. Wszystko zależy od tego w jakim stopniu będziemy w stanie przetworzyć te informacje.