[b]Rz: Zaczyna maleć liczba ofert pracy w Internecie i w prasie. Czy to sygnał zmiany trendu na rynku, który do niedawna był rynkiem pracownika?[/b]
[b]Prof. Mieczysław Kabaj:[/b] Jeśli tempo rozwoju polskiej gospodarki zwolni do 2 – 3 proc. rocznie, to nie wystarczy do zapewnienia wzrostu zatrudnienia. Ono na ogół się zwiększa, gdy tempo wzrostu PKB przekracza 5 proc. Poniżej tego poziomu zatrudnienie przestaje rosnąć albo nawet spada. Jednak teraz, gdy mamy tak wiele zmiennych, gdy trudno stwierdzić, co będzie z kursami walut w ciągu kilku dni, trudno przewidywać, co i kiedy nastąpi na rynku pracy. Pozytywną zmienną, choć nie wiadomo, czy ona się utrzyma, jest poprawa opłacalności polskiego eksportu związana ze spadkiem kursu złotego. Z drugiej strony wiadomo, że w krajach Unii Europejskiej, które są głównymi odbiorcami polskiego eksportu, mówi się już o recesji. Z moich badań zmian sytuacji na rynku pracy w różnych okresach, poczynając od wielkiego kryzysu, wynika pewna zasada, którą określam jako zasadę opóźnienia. Zgodne z nią, jeśli zachodzi sytuacja zbliżona do recesji, to najpierw zmniejsza się produkcja, a dopiero po pewnym czasie pracodawcy zaczynają zwalniać pracowników.
[b]Z czego to wynika?[/b]
Nawet jeśli pracodawcy muszą ograniczać produkcję, to nie spieszą się ze zwolnieniami. Oczekują, że sytuacja się poprawi, że eksport albo popyt krajowy się ożywi. Szukają więc pośrednich metod ograniczenia kosztów – zmniejszają liczbę godzin pracy, podpisują z załogą umowy społeczne. Taką umowę zawarł kiedyś ze swymi pracownikami Volkswagen – ludzie zgodzili się 20-proc. obniżkę płac, a firma utrzymała stan zatrudnienia przy spadającej produkcji. Taka obniżka nie dotyczy zwykle płac zasadniczych, lecz premii i bonusów.
[b]Czyli jeśli nawet na razie nie musimy się bać o miejsca pracy, to odczujemy zmianę koniunktury w kieszeni?[/b]