To historyczne wydarzenie. Pierwszy raz, odkąd GUS prowadzi pomiar cen towarów i usług, były one niższe niż przed rokiem. W minionym miesiącu spadły o 0,2 proc. Choć po 1989 r. kilka razy otarliśmy się o zjawisko zwane przez ekonomistów deflacją, do tej pory nie mieliśmy z nią do czynienia. Nie oznacza to jednak, że tanieje wszystko. W lipcu mniej niż przed rokiem płaciliśmy m.in. za żywność, odzież i obuwie, paliwa czy usługi edukacyjne. Ale droższe były alkohol, papierosy i połączenia telefoniczne. To, że ceny spadają, nie oznacza, iż w gospodarce dzieje się źle. Przynajmniej nie w naszym przypadku.
– To nie jest zła deflacja, której boją się ekonomiści, bo wynika z załamania popytu w gospodarce. U nas to głównie efekt niskich cen surowców: żywności i paliw – wyjaśnia Piotr Bujak, ekonomista PKO BP.
Jeszcze do niedawna analitycy przewidywali, że po wakacjach ceny znów zaczną rosnąć. Ale wszystko wskazuje na to, że inflację poniżej zera na dłużej zatrzyma rosyjska blokada importu polskiej żywności. – W sierpniu deflacja jeszcze się pogłębi i zostanie z nami nawet do końca roku – uważa Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole.
Średnio w całym roku ceny mają wzrosnąć o symboliczne 0,1–0,2 proc. Będzie to najniższe tempo wzrostu od 1989 r.
Tak niska inflacja ma generalnie dobry wpływ na gospodarkę, bo zwiększa siłę nabywczą wynagrodzeń. PKO BP spodziewa się, że średnio w tym roku wzrosną one o ?4 proc. Przy założeniu niemal zerowej inflacji będzie to najszybszy realny wzrost od ?2008 r. – Konsumenci na pewno nie będą płakać z powodu spadających cen, zwłaszcza żywności, która pochłania jedną czwartą wydatków gospodarstw domowych – mówi Marcin Luziński, ekonomista BZ WBK. – Deflacja byłaby groźna, gdyby firmy zaczęły się wstrzymywać z inwestycjami, a konsumenci z wydatkami, w oczekiwaniu na dalsze spadki cen