Pod koniec grudnia ub.r. weszły w życie poprawki do ustawy o Karcie Polaka, które w istotnym stopniu utrudniły uzyskanie jej przez potomków mieszkańców przedwojennych Kresów. To niefortunne rozwiązanie w sytuacji, gdy ze względu na sytuację demograficzną Polska potrzebuje wielu imigrantów, a deklarujący polską narodowość posiadacze Karty Polaka są idealnymi kandydatami do asymilacji.
Według ustawy o Karcie Polaka jest ona dokumentem poświadczającym przynależność do narodu polskiego. Nie należy tego mylić z obywatelstwem polskim! Karta daje posiadaczowi sporo przywilejów, m.in.: prawo do bezpłatnej nauki w polskich szkołach wyższych, pełny dostęp do rynku pracy, bezpłatne wizy. W razie osiedlenia się na stałe w Polsce posiadacz Karty uzyskuje prawo stałego pobytu, od niedawna zasiłek przesiedleńczy, a po roku pobytu obywatelstwo polskie. Obecnie o Kartę Polaka ubiegać się mogą mieszkańcy państw postsowieckich, których jeden dziadek, albo dwóch pradziadków było obywatelami polskimi albo narodowości polskiej, albo osoby, które przez co najmniej trzy lata działały aktywnie w organizacjach polonijnych. Ustawa obowiązuje od ponad dziesięciu lat. W ciągu tego okresu Kartę Polaka uzyskało nieco ponad 200 000 osób, z tego po mniej więcej 100 000 na Białorusi i Ukrainie. Można więc powiedzieć, że z jednej strony Karta cieszy się sporą popularnością, a z drugiej nie spełniły się obawy i nadzieje, że wystąpi o nią ponad milion ludzi, jak szacowano w czasie wejścia jej w życie.
W myśl wymienionej na wstępie nowelizacji z ustawy zniknie pierwsza z przesłanek ubiegania się o Kartę Polaka, czyli do jej otrzymania nie wystarczy udowodnienie polskiego obywatelstwa, lecz trzeba będzie udowodnić polską narodowość przodków. Jak łatwo się domyślić, będzie to niesłychanie trudne w praktyce. W odróżnieniu od obywatelstwa poczucie narodowe jest kategorią czysto subiektywną. Nawet obecnie trudno zdefiniować pojęcie „narodowość", a co dopiero mówić o skomplikowanej sytuacji narodowościowej polskich Kresów przed wojną. Oceniać to na podstawie religii czy języka? Z danych ze spisów przedwojennych wyłania się skomplikowany obraz narodowościowy Kresów, gdzie jako osoby narodowości polskiej deklarowały się liczne grupy wyznawców judaizmu i prawosławia, a z drugiej strony bardzo wielu było Białorusinów katolików. Do tego dochodzi kilkaset tysięcy osób, które zadeklarowały się w spisach jako „tutejsi", czyli kwestia narodowa była dla nich obojętna. Dialekty były mieszane i przejściowe między językami. Spora część ludności była niepiśmienna. A do tego w Galicji była kilkusetletnia tradycja małżeństw mieszanych pomiędzy greko- a rzymskokatolikami, gdzie narodowość dziedziczyło się odpowiednio: dziewczynki po matce, a chłopcy po ojcu. Większość rodzin była więc dwunarodowościowa, a mogło być i tak, że w ramach jednej rodziny byli i zdeklarowani nacjonaliści ukraińscy, i wzorowi Polacy (por. rodzina hrabiów Szeptyckich). Z kolei pod władzą sowiecką Polacy byli prześladowani i administracyjnie wpisywano im narodowość ukraińską czy białoruską. Tak m.in. stworzono na Białorusi milionową rzeszę Białorusinów katolików. W tej sytuacji obawiam się, że konsulowie staną przed niewykonalnym zadaniem, a petenci zdani będą na dowolną praktykę poszczególnych konsulów.
Owszem, przy przyznawaniu Karty Polaka zdarzały się nadużycia. Jednakże, pragnę podkreślić, cel – mimo wszystko – tych petentów był szczytny, czyli urzędowe uznanie za Polaka. Szczególnie w naszej sytuacji demograficznej, Polska powinna więc raczej zachęcać osoby zainteresowane tym statusem, zamiast urzędowo ograniczać krąg potencjalnych beneficjentów. Trudno uwierzyć, że nacjonaliści białoruscy czy ukraińscy będą składali oficjalne deklaracje urzędowe, że są narodowości polskiej, byleby tylko dostać Kartę Polaka.
Autor jest adwokatem