Jeszcze kilka dni temu minister finansów oburzał się, gdy ”Rz” pisała, że deficyt budżetowy będzie większy. Wczoraj przyznał, że zaprzeczał, choć z drugiej strony nie negował takiego posunięcia.
– Już w grudniu zapowiadaliśmy nowelizację i nie pomyliliśmy się – powiedział Jacek Rostowski po posiedzeniu rządu. Ale się pomylił, bo wówczas utrzymywał, że wzrost gospodarczy sięgnie 3,7 proc. PKB, miesiąc później, że 1,7 proc., a wczoraj ogłosił, że 0,2 proc. A i to może być zbyt optymistyczna prognoza. Z ankiety ”Rz” przeprowadzonej wśród 14 ekonomistów wynika, że czeka nas stagnacja, recesję na poziomie 1,8 proc. wieszczy zaś BNP Paribas. Komisja Europejska mówi o skurczeniu się gospodarki o 1,4 proc, zaś MFW – o -0,5 proc.
W tej sytuacji najnowsze wyliczenia rządu, że w budżecie zabraknie 37 mld zł, mogą się okazać niedoszacowane. Jeśli wpływy podatkowe w kolejnych miesiącach nadal będą niższe od ubiegłorocznego poziomu, to rząd musi się liczyć z tym, że niedobór będzie większy i przekroczy 40 mld zł.
– Rząd stał przed koniecznością zwiększenia deficytu o 7 – 11 mld zł – mówi Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. – Wybrał kwotę, która wynika z szacowanych ubytków we wpływach podatkowych i możliwej do ściągnięcia dywidendy.
Ekonomista podkreśla jednak, że w jego opinii to przynajmniej o 5 mld zł za mało. – Nie wykluczam jednak, że rząd będzie chciał więcej wycisnąć z dywidend, o czym nie chce teraz głośno mówić – wyjaśnia Jankowiak. Dopuszcza też scenariusz, w którym na jesieni gabinet przeprowadzi drugą nowelizację budżetu, choć nie ukrywa, że byłoby to nierozsądne. – Lepiej byłoby od razu ustawić poziom deficytu wyżej, aby potem nie mieć problemu przy konstruowaniu budżetu na 2010 rok – twierdzi. – KE spodziewa się bowiem, że w przyszłym roku deficyt zacznie maleć, a przy takim scenariuszu niewykluczona jest odwrotna sytuacja.