Polskie zasoby gazu wynoszą dziś oficjalnie 140 miliardów metrów sześciennych. Taka ilość pojawia się w corocznej dokumentacji przekazywanej przez PGNiG – niezależnie od tego, że każdego roku wydobywamy około 4,5 miliarda metrów sześciennych. Można więc zakładać, że w rzeczywistości zasoby są znacznie większe, tym bardziej że na samym tylko Morzu Bałtyckim, w polskiej strefie ekonomicznej, mamy do dyspozycji co najmniej dodatkowe 100 miliardów metrów sześciennych.
Owe 4,5 miliarda metrów sześciennych rocznie wydobywane w kraju to niespełna jedna trzecia naszego zapotrzebowania na gaz. Polska zużywa rocznie około 14 miliardów metrów sześciennych gazu. Trzymając się dokumentacji PGNiG i zakładając najbardziej pesymistyczny scenariusz – gdybyśmy chcieli korzystać wyłącznie z własnego gazu, to starczyłoby go nam na dziesięć lat. Prawdopodobnie jednak na znacznie dłużej, gdybyśmy zintensyfikowali działania poszukiwawczo-rozpoznawcze.
Dziś około 9 mld metrów sześciennych gazu ziemnego importujemy z Rosji lub przez Rosję. W sytuacjach kryzysowych – takich jak grożąca nam obecnie – nasze możliwości wydobywcze i magazynowe nie są na tyle duże, aby ewentualny brak dostaw z kierunku wschodniego wystarczająco długo rekompensować.
[srodtytul]Spokojnie negocjować[/srodtytul]
Co należałoby zrobić? Przede wszystkim Polska powinna zwiększyć możliwości produkcyjne gazu ziemnego do takiego poziomu, aby być w stanie zaspokoić całe krajowe zapotrzebowanie – czyli do 14 miliardów metrów sześc. Powinna także udrożnić wewnętrzny przesył i zbudować połączenia międzysystemowe do Niemiec, Czech, na Słowację, Baltic Pipe i terminal LNG. W takiej sytuacji (będąc niezależnym i w perspektywie co najmniej 10 – 15 lat samowystarczalnym) można spokojnie negocjować kontrakty dostawcze.