Z powodu nadmiernego stężenia metanu od początku roku przy feralnej ścianie czujniki odcinały prąd ponad 700 razy – ujawnił wczoraj Katowicki Holding Węglowy (KHW), do którego należy kopalnia w Rudzie Śląskiej.
– Krótko przed katastrofą na pewno „wybicia” nie było – zapewnił Stanisław Gajos, prezes holdingu. Podkreślał, że 700 alarmów w ciągu dziewięciu miesięcy to średnia norma w kopalni o czwartym, a więc największym, stopniu zagrożenia metanowego.
[wyimek]Szybsze przybycie ratowników nic by nie zmieniło - Stanisław Gajos, prezes KHW[/wyimek]
Według prezesa holdingu w kopalni działa najnowocześniejszy system metanometrii, który co dwie sekundy przekazuje dane do centrali. Oprócz pięciu czujników przy ścianie w tym rejonie kopalni w dniu tragedii używano też 25 przenośnych mierników poziomu metanu.
Spółka twierdzi, że metan wypłynął nagle i się zapalił. – Mamy do czynienia ze zjawiskiem, które, niestety, przerosło naszą wiedzę na temat zagrożenia związanego z metanem – powiedział Gajos. – Z takim zdarzeniem prawdopodobnie nigdy wcześniej nie mieliśmy do czynienia.