Władimir Putin wydał pisemne polecenie zniesienia systemu obowiązkowych pozwoleń, kwarantann i certyfikatów wymaganych przez rosyjską inspekcję fitosanitarną (Rossielchoznadzor) na część importowanych produktów. Między innymi na owoce, warzywa, zboża, nasiona, sadzonki, kwiaty, drzewka i tarcicę. Obowiązkowe certyfikaty mają zastąpić tzw. deklaracja zgodności wystawiana przez samego producenta na podstawie badań własnych.
Obecnie w Rosji, jak podaje agencja Nowosti, 78 proc. wszystkich towarów podlega certyfikowaniu, czyli potwierdzeniu zgodności z normami. W tym roku ten wskaźnik ma się zmniejszyć do 54 proc. W Unii certyfikat dotyczy 15 proc. sprzedawanej produkcji.
– Obowiązkowe certyfikaty to dla eksporterów dodatkowe koszty i bariery. Musi je posiadać każda partia wwożonego towaru. A i to nie gwarantuje, że nie zostanie z granicy cofnięta – mówi "Rz" Andrzej Karpiuk, radca rolny i przedstawiciel polskiego Ministerstwa Rolnictwa w Moskwie.
W ubiegłym roku weszła w życie doktryna bezpieczeństwa żywnościowego, która zakłada osiągnięcie przez Rosję samowystarczalności żywnościowej. Rząd wprowadził nowe normy fitosanitarne. Są one ostrzejsze od norm w Unii.
Firma Green Day pod Skierniewicami eksportuje rocznie do Rosji ok. 10 tys. ton jabłek. – Każda partia musi mieć certyfikat jednego z pięciu polskich laboratoriów zatwierdzonych przez Rosjan. Do tego jeszcze dwa świadectwa naszych inspekcji. Jabłka, które je cała Unia, do Rosji się nie nadają, bo tak wyśrubowali tam normy. Dlatego nie wierzę, by się coś zmieniło na lepsze. Z roku na rok jest coraz trudniej – mówi Lidia Jaworska, kierownik eksportu Green Day.