Na kogo liczą? Przede wszystkim na Niemców, Szwedów i Duńczyków, którzy rokrocznie stanowili ponad 20 proc. przyjeżdżających do tego kraju. Chodzi o to, by przyciągnąć tych, którzy zazwyczaj na zimę wyjeżdżają do cieplejszych krajów z basenu Morza Śródziemnego. Według wstępnych szacunków, przy dobrym marketingu do Tajlandii mogłoby tej zimy przyjechać przynajmniej 50 tys. europejskich seniorów.
Rząd w Bangkoku właśnie przygotowuje rozporządzenie dotyczące wydawania wiz turystycznych pozwalających na spędzenie w tym kraju do 9 miesięcy. Liczą więc raczej nie na „plecakowiczów”, którzy za niewielkie pieniądze spędzali w tym kraju wakacje, ale głównie na emerytów spragnionych słońca, kiedy na północej półkuli trwa zima.
Oczywiście przyjazdy są obwarowane najróżniejszymi warunkami, a Tajowie liczą głównie na Europejczyków. Zacznijmy od tego, że na początek otworzy się tylko wyspa Phuket na południu kraju i tam wszyscy przyjeżdżający mieliby spędzić 14-dniową kwarantannę i przejść kilkakrotne testy na obecność wirusa COVID-19. Potem jeszcze muszą pomieszkać na Phukecie kolejny tydzień i jeśli wówczas wynik ich koronawirusowych testów pozostanie negatywny, będą mogli pojechać do każdej innej tajskiej miejscowości.
— Zasady przyjazdu cudzoziemców zostały już z grubsza opracowane, ale nadal staramy się jeszcze zrobić wszystko, by zminimalizować zarażenie COVID-19 — mówi w rozmowie z „Bangkok Post” rzeczniczka rządu, Traisulee Traisoranakul.
Planowane na jesień otwarcie Tajlandii na turystów zagranicznych to prawdziwe błogosławieństwo dla branży. Przy tym ten kraj ma wyjątkowo mało zachorowań, a ich liczba na każde 100 tys. mieszkańców wynosi zaledwie 7 dziennie, podczas gdy (dla przypomnienia) polskie władze uznały, że jakiś kraj jest bezpieczny jeśli tych zachorowań będzie niższy niż 60 na każde 100 tys.