W Unii Europejskiej nie ma dzisiaj linii lotniczej, która nie korzystałaby w przeszłości ze wsparcia państwa. Warunkiem zgody na jej uzyskanie jest głęboka restrukturyzacja, cięcie zatrudnienia i siatki połączeń, szansa na pozyskanie inwestora i dobre perspektywy na odzyskanie zyskowności operacji.
A konsekwencją upadku największej linii lotniczej w jakimkolwiek kraju są utrata miejsc pracy, pogorszenie warunków podróżowania i wzrost cen biletów lotniczych. Dlatego rządy niechętnie, ale wspierają swoich przewoźników. Z takiej pomocy w przeszłości korzystali nawet liderzy europejskiego rynku, m.in. Air France, KLM, British Airways i Lufthansa.
– Upadek wiodącego przewoźnika zwykle pociąga za sobą kilka konsekwencji. Szacuje się, że w przypadku takiej linii jak LOT byłaby to utrata w sumie nawet 10 tys. miejsc pracy. To także spadek oferowania i komfortu podróży – mówi Krzysztof Moczulski, analityk rynku lotniczego. – Część ekspertów jest zdania, że taka dziura zostanie „zasypana", niemniej warto zauważyć, że duże linie sieciowe oferować będą rejsy do swoich centrów przesiadkowych, więc spadłaby pozycja Warszawy.
Operacje upadłego w 2012 r. hiszpańskiego Spanaira dopiero po dwóch latach przejął również hiszpański Vueling. Ukraiński Aerosvit na kilka miesięcy pozostawił latanie np. na trasie Kijów–Warszawa wyłącznie LOT-owi. Po upadku SkyEurope głównym portem lotniczym Słowacji stał się Wiedeń. Po upadku węgierskiego Malevu 52 proc. ruchu z Budapesztu przejęły linie Wizz Air i Ryanair.
Likwidacja belgijskiej Sabeny spowodowała utratę 6,7 tys. miejsc pracy. Zniknięcie węgierskiego Malevu – 2,6 tys., w przypadku hiszpańskiego Spanaira było to 3,2 tys., a SkyEurope – 1,2 tys.