Wojewoda warmińsko-mazurski Marian Podziewski stwierdził, że „chociaż protest nie był zgłoszony, to nie jest traktowany jako nielegalny". Czy można dopuszczać tego typu precedensy?
Każdy przepis należy przykładać do konkretnych zdarzeń. Nie wszystko mieści się w kodeksie, który jest teorią. W praktyce jest tak, że nielegalny protest jest spokojny, a w legalnym poziom emocji może sprawić, że wymknie się on spod kontroli. Działania określonych służb zawsze podyktowane są bieżącym rozwojem wypadków. Dlatego też jednej metody nie należy odnosić do wszystkich tego typu wydarzeń.
Skoro łącznikiem protestujących z rządem jest lokalny wojewoda, a nie podlega on już MSW po wydzieleniu resortu administracji i cyfryzacji, to nadzorujący służby minister ma utrudnione zadanie?
Jeśli chodzi o rozdzielenie tych resortów, zawsze znajdą się argumenty za i przeciw. Akurat to przemawiałoby za tym, by zachować taką łączność. Wojewoda reprezentuje rząd w terenie i silniejsze więzy z MSW mogłyby w takiej sytuacji być dla niego korzystne.
W okresie pana urzędowania pielęgniarki zorganizowały w Warszawie białe miasteczko.
Posłużyło to ówczesnej opozycji do ataków na ówczesny rząd, w tym również na mnie. Stanąłem wtedy przed trudnym wyborem, gdy protest rozlał się na sąsiednie ulice i doprowadził do ich zablokowania. Ponieważ negocjacje nie przynosiły oczekiwanego efektu, napór policyjnego kordonu zmusił pielęgniarki do ustąpienia. Nikt z tego powodu nie ucierpiał, ale taki akt pewnego przymusu dał paliwo do politycznych ataków. Trzeba dodać, że PO, która krótko potem objęła rządy, stanęła przed podobnymi wyzwaniami.