Japonia kojarzy się większości ludzi z krajem obfitującym w roboty, automatykę i przeróżne gadżety. Rzeczywistość jest jednak taka, że gdy pojawia się potrzeba skorzystania z nowej technologii, japońskie firmy nie są w stanie sprostać zachodniej konkurencji.
Możliwości japońskich naukowców są bardzo duże, ale konstrukcja państwa nie pozwala im rozwijać skrzydeł. W kraju znajduje się największa na świecie populacja robotów, ale jednocześnie branża bazująca na automatach przeżywa od lat kryzys. Konkurencja nie śpi i zagrożenie zaczyna realnie nabierać robocich kształtów w postaci produktów z USA, Niemiec, Korei Południowej i Chin.
Kulejąca dziedzina
Roboty mogą odnaleźć się wszędzie: od miejsca, w których prowadzi się wojnę po salon we własnym domu, kluczową kwestią jest zapewnienie ich twórcom odpowiedniego środowiska. Przykładów niepowodzeń made in Japan, które wykorzystała konkurencja, jest wiele. Japończycy mieli sukcesy w dziedzinie urządzeń medycznych zdolnych wykonywać skomplikowane operacje, ale to jednak rywal ze Stanów Zjednoczonych, robot „da Vinci" podbił świat. Zdarzały się przypadki wstrzymywania projektów rozwijanych przez lata i cofania naukowcom dotacji. Rok temu Google przejął firmę Schaft, przedsiębiorstwo założone przez dwóch byłych profesorów Uniwersytetu Tokio. Skonstruowany przez nich humanoidalny robot wygrał zawody ratownicze organizowane przez departament obrony USA. Maszyna opracowana przez Japończyków najszybciej ze wszystkich wykonał trudne zadania – musiał poprowadzić pojazd i wspiąć się na drabinę, by dotrzeć do zaginionych w wypadku.
Amerykańska innowacyjność nie próżnuje i inwestuje nie tylko we własnych badaczy, ale także jest w stanie pozwalać sobie na przejęcia firm z zagranicy. Japońska robotyka od lat kojarzona z maszynami potrafiącymi stawiać kroki coraz bardziej przypominające ludzkie, dostała nauczkę, gdy rodzimy Schaft powędrował do USA. Japoński rynek niepokoi się coraz bardziej, ponieważ takie zaawansowane maszyny potrafiące coraz skuteczniej ratować ludzi z katastrof byłyby bezcenne w Fukushimie i podobnych jej kataklizmach. Kraj narażony jest na trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów, dlatego wiadomo, że prędzej czy później mógłby skorzystać ze sprawnej, automatycznej pomocy. Przed trzema laty, po wypadkach z 11 marca 2011 roku Japonia musiała prosić o roboty z USA, Francji i Niemiec.
Dogonić świat
Japończycy coraz bardziej zdają sobie sprawę, że muszą wrócić do robotów. Przez kraj przetacza się dyskusja dotycząca wracania do energii atomowej, przerzucane są argumenty za i przeciw restartowaniu reaktorów, ale to powrót do robotów mógłby być bardziej bezpieczny dla Japonii. Atsushi Mano odpowiedzialny za robotykę w ministerstwie handlu zdaje sobie sprawę, że roboty mogą przywrócić kraj na drogę konkurencyjności. Resort zlecił właśnie koncernom Kawasaki i Panasonic dopracowanie automatycznego chirurga zdolnego walczyć o światowe szpitale ze wspominanym da Vinci. Według szacunków to właśnie rynek usług medycznych będzie niedługo w stanie wyprzedzić przemysłowe zastosowanie robotów. Na rynku japońskim zmiana lidera tego segmentu ma nastąpić w ciągu najbliższych 10 lat. Populacja Japonii się starzeje, dlatego z każdym rokiem usługi medyczne będą pochłaniać coraz więcej nakładów pieniędzy i nowoczesnej technologii.