Ekspert: Wzrost gospodarczy w Polsce pomaga Niemcom utrzymać się na powierzchni

- Gdy u nas pogorszy się koniunktura, będzie to od razu odczuwalne po drugiej stronie Odry. Możemy zatem odczuwać Schadenfreude z problemów gospodarczych Niemiec, ale jednocześnie podejść do obecnej sytuacji jak do wyzwania i nowej szansy - mówi Piotr Andrzejewski, analityk Instytutu Zachodniego, pracownik naukowy Instytutu Studiów Politycznych PAN, z którym rozmawia Mateusz Grzeszczuk.

Publikacja: 19.06.2025 08:03

Kanclerz Friedrich Merz na lotnisku w Calgary w Kanadzie w drodze na szczyt przywódców G7

Kanclerz Friedrich Merz na lotnisku w Calgary w Kanadzie w drodze na szczyt przywódców G7

Foto: REUTERS/Amber Bracken/Pool

W Polsce coraz częściej słychać ironiczne uśmiechy, gdy Niemcy zmagają się z gospodarczym kryzysem. Tymczasem tytuł książki Wolfganga Münchau „Kaput. Koniec cudu gospodarczego Niemiec” to raczej sygnał ostrzegawczy niż powód do satysfakcji. Dlaczego Polacy — zamiast się cieszyć — powinni raczej się niepokoić, widząc, jak Berlin traci ekonomiczny grunt pod nogami?

Ironiczne uśmiechy mogą pojawiać się na polskich twarzach z tego względu, że większość problemów gospodarczych, z którymi borykają się Niemcy, zafundowali sobie sami. To Niemcy są odpowiedzialni za instytucjonalne i regulacyjne otoczenie, w którym muszą funkcjonować ich firmy. To Niemcy, a zwłaszcza kadry zarządzające wielkimi korporacjami, popełniły szereg błędnych decyzji dotyczących rozwoju tych firm. No i wreszcie to niemieccy politycy przez lata prezentowali zaskakującą niechęć do innowacji.

Uśmiech na naszych twarzach może jednak szybko zniknąć, kiedy uzmysłowimy sobie, że aż 27–28 proc. polskiego eksportu trafia do Niemiec. Wystarczy porównać analogiczne uwikłanie Niemiec. Największym odbiorcą niemieckiego eksportu są Stany Zjednoczone, a udział wynosi 11 proc. Oznacza to, że niemiecka gospodarka jest znacznie bardziej zdywersyfikowana, jeśli chodzi o eksport. A mimo to działania administracji prezydenta Donalda Trumpa i jego polityka celna wywołują znaczącą presję na niemiecką gospodarkę. W jakiej sytuacji znajdzie się Polska, gdy Niemcy, mające coraz większe problemy gospodarcze, zaczną prowadzić taką politykę, która będzie ze szkodą dla nas? Przedsmakiem tego mogą być wprowadzane obecnie ostrzejsze kontrole graniczne, które uderzają zarówno w handel transgraniczny, jak i w polską branżę logistyczną.

Co można zrobić? Niemcy mają problem ze zbyt dużym zaangażowaniem ich firm na rynku chińskim i od lat prowadzą politykę tzw. de-riskingu, czyli zmniejszania ryzyka poprzez zachęcanie firm do inwestowania na innych rynkach (np. w państwach Azji Południowo-Wschodniej). Firmy inwestujące w Chinach od 2021 r. straciły także część wsparcia instytucjonalnego niemieckiego państwa (kredyty i gwarancje eksportowe). Wydaje się, że mając w perspektywie fakt, iż niemiecka gospodarka jest w stagnacji od 2019 r., a przez ostatnie dwa lata w recesji i nie widać w najbliższej przyszłości szans na zmianę tego trendu, należy u nas zacząć prowadzić politykę de-riskingu na kierunku niemieckim. Tutaj mogę podać bardziej pozytywną wiadomość: polskie firmy są zdecydowanie bardziej elastyczne w porównaniu z ich niemieckimi odpowiednikami. Miałem przyjemność rozmawiać z polskim biznesem na kongresie Industry360 i usłyszałem tam, że wielu polskich przedsiębiorców samodzielnie zaczęło prowadzić działania dywersyfikacyjne, nie czekając na zachęty czy wsparcie państwa.

Należy też mieć na uwadze fakt, że każdy kryzys jest szansą. Problemy gospodarcze Niemiec negatywnie odbijają się na szeregu polskich gałęzi gospodarki. Niemniej jednak pojawiają się nowe możliwości: część niemieckich firm, chcąc ciąć koszty, może wybrać Polskę jako miejsce dalszych inwestycji. Polskie firmy mogą także wykorzystać szansę i zacząć rozpychać się na niemieckim rynku, oferując tańsze alternatywy produktów czy usług.

Dożyliśmy ciekawych czasów, kiedy to wzrost gospodarczy w Polsce de facto pomaga Niemcom utrzymać się na powierzchni. Gdy u nas pogorszy się koniunktura, będzie to od razu odczuwalne po drugiej stronie Odry. Możemy zatem odczuwać Schadenfreude z problemów gospodarczych Niemiec, ale jednocześnie podejść do obecnej sytuacji jak do wyzwania i nowej szansy.

Czytaj więcej

Piotr Bartkiewicz, Pekao: Polska gospodarka przeszła bardzo trudne stress testy

Zatem współzależność gospodarcza Polski i Niemiec jest znacznie większa, niż mogłoby się wydawać — kryzys u naszego zachodniego sąsiada może wstrząsnąć także polską gospodarką. Czy według Pana możliwe jest odwrócenie trendu i odbudowa niemieckiej konkurencyjności, czy też mamy do czynienia z początkiem dłuższego, strukturalnego spadku znaczenia tej gospodarki?

Współzależności gospodarcze między Polską a Niemcami są znaczące. Polska jest obecnie na dobrej drodze, by za kilka lat przeskoczyć Francję pod względem wolumenu wymiany handlowej. Natomiast kryzys w Niemczech nie powoduje wstrząsów w polskiej gospodarce. Czujemy co najwyżej lekkie wstrząsy. Od kilku lat możemy zaobserwować rozejście się cykli koniunkturalnych Polski i Niemiec – innymi słowy: rośniemy pomimo niemieckich problemów.

Czy istnieje możliwość odwrócenia trendu? Jeśli istnieje jakiekolwiek państwo na świecie, które miałoby wystarczające środki oraz odpowiednie instytucje, by taką zmianę przeprowadzić, to są to właśnie Niemcy. Mimo to pozostaję pesymistą. Obawiam się powtórzenia scenariusza japońskiego, gdzie jedna stracona dekada zamieniła się w trzy. Wszystko to dotyczyło przecież wysoko rozwiniętej i innowacyjnej gospodarki.

Niemcy, w moim przekonaniu, utkną w stagnacji na lata. I tak jak Niemcom udało się przeskoczyć Japonię pod względem PKB nie poprzez swój rozwój, ale problemy Japonii (i zająć miejsce na podium największych gospodarek świata), tak myślę, że niedługo zobaczymy, jak rozwijające się Indie przeskoczą Niemcy. Problemem naszego zachodniego sąsiada jest to, że ich produkty przestają być konkurencyjne, a to oznacza, że będzie postępować proces utraty rynków dla tych produktów. Obawiam się, że doprowadzi to do chęci ochrony europejskiego rynku zbytu dla niemieckich produktów, co ostatecznie może prowadzić do spadku konkurencyjności całej UE. Mogłoby to skutkować odraczaniem konfrontacji z realną konkurencją ze strony USA czy państw azjatyckich i przekształceniem Europy w gospodarczy skansen.

Czytaj więcej

Niemiecka gospodarka zaskoczyła wzrostem. Recesja jednak nadal wisi w powietrzu

To interesujące — niemiecka stagnacja może więc nie tylko osłabić UE gospodarczo, ale też sprowokować polityczne decyzje, które jeszcze mocniej zamkną Europę na globalną konkurencję. Zamiast modernizacji może pojawić się pokusa protekcjonizmu. To prowadzi mnie do pytania o szerszy kontekst: Czy Pana zdaniem słabnięcie niemieckiej gospodarki wpływa również na zmianę geopolitycznej pozycji Berlina w Europie i na świecie?

Tak, słabnięcie niemieckiej gospodarki bez wątpienia wpływa na geopolityczną pozycję Berlina – zarówno w Europie, jak i globalnie. Niemcy od dekad opierają swoją siłę polityczną przede wszystkim na potędze gospodarczej i wynikającej z niej „soft power”. To właśnie status „silnika Europy” zapewniał Berlinowi wpływy w Brukseli, pewną swobodę kształtowania agendy UE oraz zdolność oddziaływania na państwa członkowskie. Gdy ta podstawa słabnie – np. wskutek spowolnienia przemysłu, transformacji energetycznej, wysokich kosztów pracy czy problemów demograficznych – zmniejsza się również zdolność Niemiec do odgrywania roli lidera i stabilizatora.

Doskonale to widać na przykładzie niemieckiej reakcji na rosyjską inwazję na Ukrainę. Postawa Niemiec była całkowicie reaktywna. Już teraz widać, że Niemcy muszą występować w formatach multilateralnych, a nowy kanclerz Friedrich Merz mówi o potrzebie tworzenia polityki europejskiej w formacie „Weimar+” (czyli Trójkąt Weimarski plus inne ważne państwa europejskie). Jest to duża szansa dla Polski, by poprawić swoją pozycję w Europie.

Skoro Niemcy tracą swoją dominującą pozycję zarówno gospodarczą, jak i geopolityczną, to naturalnym pytaniem jest: kto wypełni tę lukę? Wspomniał Pan wcześniej o Indiach, ale równie istotnym graczem — choć coraz bardziej problematycznym — pozostają Chiny. Czy w obliczu własnej słabości Berlin może sobie jeszcze pozwolić na asertywność wobec Pekinu, czy raczej będziemy świadkami coraz większego uzależnienia Europy od chińskich inwestycji i technologii?

Sprawa z Chinami jest skomplikowana, a Berlin znajduje się w trudnej sytuacji, balansując między strategiczną niezależnością a gospodarczymi korzyściami płynącymi ze współpracy z Chinami. Niemcy od lat są największym europejskim partnerem handlowym Pekinu, a chińskie inwestycje w niemiecką infrastrukturę i technologie budzą coraz większe obawy. Z jednej strony, niemiecki rząd zdaje sobie sprawę z ryzyka nadmiernego uzależnienia od Chin, zwłaszcza w kontekście potencjalnego konfliktu o Tajwan. Warto tutaj podkreślić działalność poprzedniego ministra gospodarki Roberta Habecka (Zieloni), który z pewnymi sukcesami dążył do tego, by zmniejszać ryzyko toksycznych powiązań z Chinami.

Z drugiej strony, niemieckie firmy niechętnie rezygnują z lukratywnego rynku chińskiego. Pod naciskami przemysłu motoryzacyjnego kanclerz Scholz zdecydował się zagłosować przeciwko nakładaniu ceł na chińskie samochody importowane do UE. Z jednej strony cła te powinny pomóc niemieckim producentom samochodów. Z drugiej jednak istniała uzasadniona obawa o chińską odpowiedź, która uderzyłaby w niemieckie firmy obecne na rynku chińskim. Jest to typowa sytuacja lose-lose. Nieważne, co Niemcy wybiorą – i tak będą przegrywać w starciu z Chinami. Obecnie wybierają krótkotrwałe zyski, odsuwając to, co nieuniknione, w przyszłość.

Taka strategia miałaby sens, gdyby Niemcy wykorzystali czas, który sobie w ten sposób kupują, na reformy i zmiany strukturalne u siebie. Tymczasem niemieckie firmy widzą we współpracy z chińskimi przedsiębiorstwami szansę na nadgonienie swoich własnych zapóźnień. Pogłębianie tej współpracy zrodzi w przyszłości jeszcze większe dylematy. Co za paradoks – jeszcze kilka dekad temu to Chińczycy uczyli się produkcji od niemieckich firm, a teraz sytuacja się odwróciła.

Należy mieć na uwadze, że to uzależnienie od Chin to niemiecki problem. Państwa UE, które przegłosowały Niemcy (i Węgry, i Słowację), takich problemów nie mają i mniej się Chin obawiają. Szczególnie w tym kontekście wybija się Francja, która jest w stanie budować na szczeblu europejskim przeciwwagę dla niemieckiego, zachowawczego podejścia do Chin.

Czytaj więcej

Sygnał końca kłopotów gospodarki Niemiec? Instytut Ifo mocno podnosi prognozę

To pokazuje, jak głęboko Niemcy utknęły w pułapce własnych zależności — i jak trudno im będzie znaleźć równowagę między gospodarczym pragmatyzmem a geopolityczną odpowiedzialnością. Skoro jednak wspomniał Pan wcześniej o nowym kanclerzu Friedrichu Merzu i jego próbach budowania szerzej zakrojonej polityki europejskiej, to chciałbym zapytać na koniec: Jak Pana zdaniem zmieni się niemiecka polityka wobec Chin i szerzej – wobec globalnych wyzwań – pod przywództwem kanclerza Merza?

Szczerze mówiąc, polityka wobec Chin nie ulegnie znaczącej zmianie, pomimo zmiany na fotelu kanclerskim. Niemcy będą kontynuować politykę de-riskingu względem Chin. W kontekście globalnych wyzwań Merz przyjmie twardszą niż jego poprzednik linię wobec Rosji, wspierając Ukrainę i naciskając na zwiększenie wydatków na obronność w Europie. Między innymi po to Merz doprowadził do zmiany ustawy zasadniczej i reformy hamulca zadłużenia. Co jest zaskakujące, to położenie większego nacisku na francuski projekt autonomii strategicznej Europy. Tutaj dostrzegam znaczącą zmianę w stosunku do Olafa Scholza, który nie podejmował ważnych decyzji bez wcześniejszych konsultacji z Waszyngtonem.

O rozmówcy

dr Piotr Andrzejewski

Główny analityk w zespole „Niemcy - Państwo, Społeczeństwo, Gospodarka” Instytutu Zachodniego, czołowego ośrodka naukowo-analitycznego w Polsce w zakresie studiów niemcoznawczych. Pracownik naukowy Zakładu Studiów nad Niemcami w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk.

W Polsce coraz częściej słychać ironiczne uśmiechy, gdy Niemcy zmagają się z gospodarczym kryzysem. Tymczasem tytuł książki Wolfganga Münchau „Kaput. Koniec cudu gospodarczego Niemiec” to raczej sygnał ostrzegawczy niż powód do satysfakcji. Dlaczego Polacy — zamiast się cieszyć — powinni raczej się niepokoić, widząc, jak Berlin traci ekonomiczny grunt pod nogami?

Ironiczne uśmiechy mogą pojawiać się na polskich twarzach z tego względu, że większość problemów gospodarczych, z którymi borykają się Niemcy, zafundowali sobie sami. To Niemcy są odpowiedzialni za instytucjonalne i regulacyjne otoczenie, w którym muszą funkcjonować ich firmy. To Niemcy, a zwłaszcza kadry zarządzające wielkimi korporacjami, popełniły szereg błędnych decyzji dotyczących rozwoju tych firm. No i wreszcie to niemieccy politycy przez lata prezentowali zaskakującą niechęć do innowacji.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Gospodarka
PIE: Ukraina bardzo skorzysta na akcesji do UE. Polska też
Gospodarka
Piotr Bartkiewicz, Pekao: Polska gospodarka przeszła bardzo trudne stress testy
Gospodarka
Zmarł prof. Jan Czekaj, wybitny ekonomista, wieloletni autor „Rzeczpospolitej”
Gospodarka
Polska w roli regionalnego filaru stabilności
Materiał Promocyjny
Bank Pekao nagrodzony w konkursie The Drum Awards for Marketing EMEA za działania w Fortnite
Gospodarka
Korupcja kwitnie w Rosji. Wojna Putina ją tuczy