Zakup rodzimych uderzeniowych dronów cieszy, ale też nie przyniesie znaczącej zmiany w sprawie bezpilotowców służących w Siłach Zbrojnych. Planowana od co najmniej dekady dronowa technologiczna rewolucja w armii wyraźnie się bowiem opóźnia.
Do czasu wojny w Ukrainie MON częściej odwoływało przygotowane wcześniej latami przetargi na rozpoznawcze bezpilotowce, niż je finalizowało. Nie brak też zawartych umów na drony rozpoznawcze, których realizacja z czasem wpadała w poślizg lub szła do poprawki.
Eksperci podkreślają, że wśród przyczyn takiego stanu rzeczy główne są dwie: okazywało się często, że oferowany przez producentów sprzęt jest znacząco droższy, niż się spodziewało MON, albo producent, zwykle związany z preferowaną państwową zbrojeniową firmą, miał kłopoty z opanowaniem technologii i nie spełnił w terminie wojskowych wymagań.
Zdarzały się też takie sytuacje, jak ta z zamówieniem skrzydlatych bezpilotowców – kamikadze Warmate, gdy minister Macierewicz publicznie deklarował zakup tysiąca zdalnie naprowadzanych na cel pocisków, a skończyło się na dostawie zaledwie 100 sztuk tej tzw. amunicji krążącej”. Dopiero ostatnio, pod wpływem wydarzeń za wschodnią granicą, ministrowi obrony udało się dokupić kolejna partię Warmate.
Ekspresowy kontrakt
Od tego standardu wyraźnie odstaje zeszłoroczny zakup tureckich dronów uderzeniowych TB2 Bayraktar, pozyskanych za 1,745 mld zł w iście ekspresowym tempie – pierwszy z czterech zestawów broni sprawdzonej przeciwko tankom rosyjskiej produkcji w wojnie o Karabach ma być już w służbie w tym roku. Zakontraktowaliśmy w sumie 24 tureckie bezzałogowce, takie same jak te, które potwierdziły swą skuteczność na wojnie w Ukrainie.