Dziś ukraiński minister energetyki Jurij Bojko ma rozmawiać w Moskwie o zmianie gazowego kontraktu podpisanego za rządu byłej premier Julii Tymoszenko i dostawach tego surowca. W piątek rząd Mykoły Azarowa zapowiedział, że będzie zabiegał o to, by Ukraina płaciła za gaz nie tak jak teraz 305 dol./1000 m3, ale tyle, ile Białoruś (168 dol./1000 m3 w I kw). W zamian oferuje Rosjanom dostęp do swojego systemu gazociągów. Jednak w odróżnieniu od Mińska, który sprzedał Gazpromowi połowę swojej firmy transportowej Biełtransgaz, umożliwiając kontrolę nad tranzytem; Kijów chce powołania konsorcjum zarządzającego przesyłem z udziałem Rosji i Unii Europejskiej.
Nowy szef Naftohazu Jewgienij Bakulin jest zwolennikiem konsorcjum, bo uważa, że za dziesięć lat, gdy gotowe będą gazociągi omijające Ukrainę (północny i południowy), ta straci na znaczeniu jako największy kraj tranzytowy dla rosyjskiego gazu. Rocznie Ukraina zarabia na tranzycie i gromadzeniu tego surowca w podziemnych zbiornikach ok. 4 mld dol.
Powołanie konsorcjum ma też poprawić sytuację w samym Naftohazie, który ma już ok.
4 mld dol. długu. Ostatnio agencja Moody’s odmówiła dalszego ratingu koncernu, argumentując, że jest on tylko quasi-spółką prawa handlowego. Nie zbankrutował tylko dzięki nieustannym dotacjom z budżetu państwa.
Zdanie to zdaje się podzielać nowy premier, który ogłosił, że Naftohaz dostanie jedynie 10 proc. kwoty, którą do 7 kwietnia ma zapłacić Gazpromowi za marcowy gaz. To ok. 700 mln dol. Nie wiadomo, skąd spółka weźmie resztę pieniędzy.