Po prostu Europa ma ograniczone – praktycznie do Norwegii i Algierii – możliwości importu błękitnego paliwa spoza Rosji. Gazu nie da się dostarczyć samolotem. Może dopłynąć statkami, ale do tego potrzebne są odpowiednie terminale i statki. I choć w następnych latach import skroplonego gazu będzie coraz większy, to jednak – wobec przewidywanego wzrostu zapotrzebowania – Gazprom swojej pozycji nie straci.
Rosjanie znacznie skuteczniej niż Unia zabiegają też o współpracę z producentami gazu w Azji – w Kazachstanie i Turkmenistanie. Gdy Bruksela tylko mówi o poparciu dla projektów nowych gazociągów z Azji do Europy, Moskwa skutecznie przekonuje władze w Astanie i Aszchabadzie, że zapewni im najlepszy tranzyt surowca przez terytorium Rosji.
Na dodatek Rosjanie proponują nowe rurociągi, dzięki którym nie dość, że zwiększać będą import, ale i jeszcze skuteczniej kontrolować dostawy do Europy. A te plany mogą zablokować projekty innych inwestycji, właśnie tych niezależnych od Gazpromu.
Jeśli przywódcy unijni nadal nie będą dostrzegać tego problemu, to za kilka lat – tak jak teraz – odbiorcy będą musieli akceptować stawiane przez Rosjan warunki cenowe. Gazprom ma bowiem realne szanse wciąż zwiększać udział w rynku europejskim.