Wraz z wiosennym ociepleniem zaczął się sezon na nie mający racjonalnego uzasadnienia zwyczaj wypalania traw. Ogień z traw wypalanych na łąkach, poboczach kolejowych i nieużytkach bardzo często przenosi się na pobliskie lasy. W tym roku tylko do końca marca było 15 pożarów lasów. W ubiegłym leśnicy odnotowali w lasach aż 102 pożary spowodowane przerzutem z gruntów nieleśnych. Z tego powodu spłonęło 56 ha lasów.
Anna Malinowska, rzeczniczka Lasów Państwowych zauważa, że przeciętna strata spowodowana spaleniem hektara lasu to 10 tys. zł, a na odrodzenie spalonych obszarów trzeba czekać kilkadziesiąt lat. – Wypalanie pozostałości roślinnych stało się w naszym kraju niechlubną tradycją, choć wiadomo, że przynosi skutki odwrotne od zamierzonych - podkreśla Malinowska.
Wypalanie trawy nie tylko nie użyźnia ziemi i nie zwalcza chwastów, ale wręcz pogarsza jakość plonów o kilka procent i powoduje, że spalone, ale głębiej ukorzenione uporczywe chwasty jako pierwsze odrodzą się na zniszczonym obszarze. – W trakcie wypalania traw płomienie niszczą miejsca bytowania wielu zwierząt, m.in. kuropatw, bażantów, saren – dodaje Malinowska.
W większości regionalnych dyrekcji Lasów Państwowych panuje właśnie trzeci, najwyższy stopień zagrożenia pożarowego. – To oznacza, że ściółka ma mniej niż 10 proc. wilgotności. Jeśli uzmysłowimy sobie, że kartka ma ok. 12 proc., to widać jak łatwo o pożar w lesie. Ogień może wywołać nawet niedopałek rzucony przez okno z przejeżdżającego drogą samochodu – przestrzega Malinowska.
O tej porze roku tradycyjnie dochodzi do największej liczby pożarów. W 2007 r. w kwietniu, maju i czerwcu strażacy gasili aż 83 proc. wszystkich pożarów lasów. W ubiegłym roku na wspomniane trzy miesiące przypadło 68 proc. pożarów.