Frank szwajcarski na rynku międzybankowym od kilku tygodni kosztuje poniżej 2 zł, ale posiadacze kredytu hipotecznego w tej walucie spłacają raty po kursie przewyższającym ten poziom.
To efekt tak zwanego spreadu walutowego, czyli różnicy pomiędzy kursem kupna waluty, po którym naliczany jest kredyt do wypłaty, oraz kursem sprzedaży, po którym spłacane są raty. Banki zarabiają na tej różnicy, a dla kredytobiorcy jest ona dodatkowym kosztem.
Najwyższe spready walutowe stosują Metrobank (ponad 15 gr na jednym franku), Dombank oraz Raiffeisen Bank (ponad 14 gr). Najmniejsze różnice występują w Banku BPH i Nordea Banku, w których nieznacznie przekraczają 8 gr – taki jest wynik analizy tabel kursowych stosowanych przez banki wczoraj przed południem.
W praktyce dla kredytobiorcy szerszy spread to efektywnie wyższe oprocentowanie.
– Przy kredycie we frankach w kwocie 300 tys. zł, spłacanym przez 30 lat, przy oprocentowaniu na poziomie 4,1 proc. rata kredytu bez spreadu wynosiłaby 1450 zł, a uwzględniając średni, czyli 5-proc. spread, wyniesie około 1522 zł. To tak, jakby oprocentowanie było o 0,41 pkt proc. wyższe – wyjaśnia Mateusz Ostrowski, analityk Open Finance. W całym okresie kredytowania ten koszt wynosi około 26 tys. zł. Do tej pory umocnienie złotego spowodowało, że posiadacze kredytów we frankach płacili coraz mniejsze raty, więc niekorzystne różnice kursowe były mniej bolesne. Jednak szanse na dalsze tak duże umocnienie naszej waluty są mniejsze niż kilka lat temu, więc dla osób, które teraz zaciągają kredyt walutowy, spread będzie miał większe znaczenie.