Wyroki sądów dowodzą, że transakcje finansowe, które w 2008 r. banki oferowały firmom, z opcjami miały niewiele wspólnego.
Kupujący opcję uzyskuje uprawnienie do zgłoszenia żądania kupna lub sprzedaży waluty po z góry przez strony ustalonym kursie. Sprzedający opcję (wystawca) zobowiązuje się do sprzedaży lub kupna waluty po ustalonym kursie, jeżeli kupujący opcję skorzysta z uprawnienia i takie żądanie zgłosi. Za wystawienie opcji sprzedający opcję powinien otrzymać od kupującego wynagrodzenie w postaci tzw. premii opcyjnej. Tyle teoria. Praktyka jednak z kilku powodów nie spodobała się sądom.
Komornik w banku
Sąd Apelacyjny w Katowicach wyrokiem z 12 czerwca prawomocnie orzekł, że z zawartej transakcji opcyjnej firmy Kram z ING Bankiem Śląskim nie wynikają dla banku żadne roszczenia.
Umowa pomiędzy ING a Kram, sprowadzała się praktyce do wzajemnego wystawiania sobie przeciwstawnych opcji. Bank mógł jednak kupić znacznie więcej euro (milionów euro) i po bardziej korzystnym kursie, niż firma sprzedać. Dodatkowo bank realizował transakcje, pobierając na ten cel pieniądze z konta firmy, bez telefonicznego żądania wykonania opcji. Bank poległ od własnej broni - skomplikowanej i nie precyzyjnej umowie. Piotr Utrata, rzecznik ING Banku Śląskiego, nie chce komentować wyroku.
Jeszcze szerszy wymiar może mieć – nieprawomocne – postanowienie Sędziego Komisarza w Sądzie Rejonowym w Bydgoszczy z 1 października w sprawie firmy Byfuch, która na współpracy z Bankiem Millennium straciła 5,5 mln zł. W przypadku tej firmy problemem była aprecjacja złotego. Byfuch zapewnił sobie możliwość sprzedaży euro po 3,50 zł w momencie, kiedy kurs wynosił 3,20, a banki prognozowały dalsze umocnienie naszej waluty. – Bank zaproponował nam rozwiązanie pod nazwą TARN, zupełnie wówczas nieznane w Polsce. Na świecie funkcjonowało ono pod potoczną nazwą „I kill you later" (po ang. „zabiję cię później"). W ramach jednej transakcji my mogliśmy zarobić (a bank stracić) maksymalnie 50 tys. zł, a bank mógł zarabiać (a nasza firma tracić) bez ograniczeń. Kiedy euro zaczęło drożeć, bank zaczął nam podsuwać aneksy do umowy, które dodatkowo pogarszały naszą sytuację – mówi Marek Bartoszewski, prezes firmy Byfuch.