Część ekonomistów uważa, że tzw. greenflacja, czyli inflacja napędzana przez wzrost cen energii elektrycznej w związku z zieloną transformacją gospodarki, jest argumentem na rzecz podwyższenia celów inflacyjnych banków centralnych. W przeciwnym razie będą one zmuszone tłumić aktywność w gospodarce tak, żeby utrzymać dynamikę cen w pobliżu swoich obecnych celów pomimo drożejącej energii. NBP ma obecnie za zadanie utrzymywać inflację na poziomie 2,5 proc., tolerując przejściowe odchylenia o 1 pkt proc. w każdą stronę. I choć w Radzie Polityki Pieniężnej, która ten cel ustala, nie ma dyskusji o tym, aby ten cel zmienić, część członków tego gremium w obecnych okolicznościach jest skłonna akceptować inflację trwale w pobliżu górnej granicy pasma dopuszczalnych odchyleń.

Czytaj więcej

RPP: Stopy procentowe znowu w górę. Są najwyżej od 7 lat

– Jakiś czas po pandemii można wrócić do rozmowy o wysokości celu inflacyjnego, ale dziś byłoby to fatalne komunikacyjnie – ocenia prof. Joanna Tyrowicz, senacka kandydatka do RPP. – Komunikat, że podnosimy cel inflacyjny, mógłby być wyzwalaczem silnie negatywnej reakcji inwestorów, wynikającej z kumulujących się nierozważnych działań po naszej stronie – mówi ekonomistka z UW i ośrodka badawczego GRAPE, odnosząc się do tego, że w ostatnich latach złoty był zadziwiająco stabilny, biorąc pod uwagę kształt polityki gospodarczej w Polsce.

Zdaniem prof. Tyrowicz konsekwencją błędów w polityce gospodarczej, których przejawem jest permanentnie niska stopa inwestycji, będzie z czasem wyraźne wyhamowanie wzrostu PKB. – Nie chodzi o recesję, lecz o spowolnienie wzrostu do 1,5–2 proc. rocznie. Różnica między takim wzrostem zamiast 3,5 proc., to o 10 proc. niższy poziom życia w horyzoncie jednej kadencji parlamentarnej. W połączeniu z relatywnie wysoką inflacją będzie to nowoczesna wersja stagflacji. Oczywiście nie jesteśmy na taki scenariusz skazani, zawsze możemy po prostu poprawić politykę gospodarczą, ale przy obecnym azymucie taka nowoczesna wersja stagflacji wydaje się scenariuszem centralnym – powiedziała ekonomistka na spotkaniu z dziennikarzami.

Od połowy grudnia, gdy znalazła się wśród trojga kandydatów Senatu do RPP, nie zabierała głosu na temat polityki pieniężnej. Nie była też przesłuchiwana przez senacką Komisję Budżetu i Finansów Publicznych. W Radzie zastąpić ma bowiem Rafała Surę, którego kadencja formalnie kończy się dopiero w listopadzie (w praktyce może to nastąpić wcześniej, jeśli Sura zostanie powołany na sędziego w Naczelnym Sądzie Administracyjnym). Dwaj pozostali senaccy kandydaci – Ludwik Kotecki i Przemysław Litwiniuk – zostali już do Rady formalnie powołani. Mają oni zastąpić Eugeniusza Gatnara i Jerzego Kropiwnickiego, których kadencje kończą się jeszcze w styczniu.