Euro pieśnią przyszłości

Gdyby wszystko poszło tak, jak zapowiadał rząd, dziś w naszych portfelach zamiast złotówek mielibyśmy euro

Publikacja: 28.01.2011 03:31

Najwięcej kłopotów sprawi nam dostosowanie polityki fiskalnej do wymogów UE. Pod koniec ubiegłego ro

Najwięcej kłopotów sprawi nam dostosowanie polityki fiskalnej do wymogów UE. Pod koniec ubiegłego roku Polska była blisko spełnienia kryterium inflacyjnego. Niewykluczone jednak, że w najbliższych miesiącach znów się od niego oddalimy.

Foto: Rzeczpospolita

Pierwszy do eurolandu miał nas wprowadzać prezes Narodowego Banku Polskiego Leszek Balcerowicz. Za jego kadencji padało kilka dat, kiedy mogłoby to nastąpić. W czerwcu 2003 roku mówił, że najwcześniejszą z możliwych jest 2007 rok. Według ówczesnych planów NBP i Ministerstwa Finansów Polska miała spełnić kryteria z Maastricht w 2006 roku, żeby w 2007 złoty zastąpić euro.

[srodtytul]Deklaracja tuż przed kryzysem[/srodtytul]

Już wówczas jednak ekonomiści wątpili w to, czy nasz kraj rzeczywiście będzie w stanie spełnić wszystkie konieczne warunki. Ciągle byli jednak optymistami, bo sądzili, że jeśli nie w 2007, to w 2008 roku euro będziemy mieć jak w banku. Nic z tego nie wyszło, choć gdyby rząd Jarosława Kaczyńskiego był zdecydowany włączyć Polskę do eurolandu, to akurat wtedy było to możliwe. Deficyt finansów publicznych spadł w 2007 roku do 2 proc. produktu krajowego brutto.

Kolejne obietnice składał Polakom Donald Tusk. Ponad dwa lata temu, we wrześniu 2008 roku, premier ogłosił, że w 2011 roku wejdziemy do strefy euro. Wprawdzie zaraz potem zaznaczył, że 2011 rok to będzie czas na dopięcie ostatniego guzika, jeśli chodzi o przygotowania, a zamiana złotówki na euro nastąpiłaby 1 stycznia 2012, ale i tak nie zmienia to faktu, że – w ocenie premiera – bramy eurolandu stały wówczas dla nas otworem.

Wystarczyło kilka miesięcy, aby się przekonać, że słowa premiera nie miały najmniejszego potwierdzenia w faktach. Deficyt finansów publicznych okazał się w 2008 roku znacznie wyższy niż dopuszczalny poziom – wzrósł z 2 proc. do 3,6 proc. PKB, co oznaczało, że nie spełnialiśmy jednego z najważniejszych warunków koniecznych do zamiany walut.

Problemem okazał się kryzys finansowy. Wybuchł w połowie września 2008 r., kilka dni po tym, gdy premier zadeklarował chęć szybkiego wejścia do strefy euro. Kryzys dotknął przede wszystkim Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej, miał jednak negatywny wpływ również na sytuację w Polsce. Jedną z pierwszych konsekwencji było zahamowanie dynamiki naszego eksportu, co rzutowało na tempo wzrostu całej gospodarki.

Zanim jednak stało się to jasne, rząd w świetle fleszy przygotowywał nasz kraj do tego ważnego kroku. W przygotowanej pod koniec 2008 roku tzw. mapie drogowej przyjęcia euro utrzymywał, że jego intencją jest, aby w 2011 roku Polska spełniała nominalne kryteria konwergencji. Miał być to sygnał do „osiągnięcia przez polską gospodarkę dojrzałości niezbędnej do udziału w europejskim obszarze walutowym” – twierdził minister finansów Jacek Rostowski. To jeszcze bardziej zaogniło toczącą się w kraju publiczną dyskusję, w której aktywnie uczestniczyła opozycja, na temat tego, czy my aby na pewno euro chcemy.

Rozmowy na ten temat prowadzono także za granicą. W listopadzie 2008 roku Donald Tusk poinformował, że rozmawiał z prezesem EBC Jeanem-Claude’em Trichetem w siedzibie we Frankfurcie. Miał przekonywać Tricheta, że Polska może rozpocząć proces wchodzenia do strefy euro, mimo że nie było porozumienia głównych partii w tej sprawie i nie dokonaliśmy stosownych zmian w konstytucji.

W tym samym miesiącu w brukselskiej siedzibie Stałego Przedstawicielstwa Polski przy UE roboczy lunch zjedli minister finansów Jacek Rostowski i unijny komisarz ds. gospodarczych i walutowych Joaquín Almunia, którzy omawiali „mapę drogową” wchodzenia Polski do ERMII i później do strefy euro. Z kolei Ludwik Kotecki, pełnomocnik rządu ds. euro, goszcząc w Brukseli, przekonywał deputowanych Parlamentu Europejskiego, że Polska jest już gotowa do wstąpienia do ERMII.

Później okazało się, że unijni urzędnicy zaprzeczyli, jakoby miały miejsce jakiekolwiek oficjalne rozmowy na temat polskiej akcesji do strefy euro.

[srodtytul]Kilka etapów[/srodtytul]

To nie przeszkodziło jednak resortowi finansów kontynuować prac i publikować kolejne dokumenty. Oficjalnie ogłoszono też, jak będzie wyglądał proces przygotowań do przyjęcia przez Polskę euro. Podzielono go na cztery etapy.

Pierwszy dotyczył okresu przed włączeniem złotego do ERM II; drugi – od włączenia złotego do ERM II do decyzji Rady ECOFIN o uchyleniu derogacji, czyli o zniesieniu czasowego wyłączenia z obowiązku wprowadzenia wspólnej waluty; trzeci – od decyzji Rady ECOFIN o uchyleniu derogacji do momentu przystąpienia do strefy euro; wreszcie czwarty – wprowadzenie euro do obiegu i wycofanie złotego.

– Taką mapę drogową warto mieć, nawet jeśli termin wejścia Polski do strefy euro miałby się przesunąć – przekonywał Ludwik Kotecki, którego premier powołał na stanowisko pełnomocnika rządu ds. wprowadzania euro. Dodawał, że przyjęcie euro leży w strategicznym interesie kraju.

Na szali Kotecki i cały rząd stawiali korzyści wynikające z udziału w jednolitym obszarze walutowym: wyeliminowanie ryzyka wahań kursu walutowego, redukcję kosztów transakcyjnych i rozwój handlu zagranicznego. Euro przyczyni się do zwiększenia napływu inwestycji bezpośrednich oraz łatwiejszego dostępu polskich przedsiębiorstw do głębokiego rynku kapitałowego Wspólnoty.

Nikt w to nie wątpił i nadal nie wątpi. Problemem są jednak pogarszający się stan polskich finansów – dług zbliża się do poziomu 60 proc. PKB, a deficyt finansów publicznych najprawdopodobniej przekroczył w 2010 roku 8 proc. PKB – oraz obawy o kondycję strefy euro, a zwłaszcza peryferyjnych członków eurolandu.

[srodtytul]Spełniamy jedno kryterium[/srodtytul]

To wszystko spowodowało, że rząd potwierdza dążenie do przyjęcia euro, ale daty stara się już nie wyznaczać. Tylko minister finansów Jacek Rostowski utrzymuje, że rok 2015 jako data zamiany walut jest możliwy. Krokiem w tym celu ma być m.in. zmniejszenie składki do OFE, co pozwoli zmniejszyć deficyt budżetowy o ok. 1 proc. PKB. Minister zapewnia, że dzięki zmianom w finansach publicznych obniży poziom deficytu w stosunku do 2010 roku – w tym roku o jedną trzecią, a w przyszłym o połowę. Wylicza, że w 2013 roku najważniejsze kryterium dotyczące deficytu będzie spełnione.

Ekonomiści w te szacunki raczej nie wierzą. Janusz Jankowiak z Polskiej Rady Biznesu sądzi, że „marzenia o euro” należy póki co schować głęboko do szuflady. W jego ocenie, realnym terminem, kiedy będzie można zacząć myśleć na ten temat będzie koniec obecnej dekady.

Nie jest w tym poglądzie odosobniony. Rynek, analizując stan przygotowań naszego kraju do strefy euro, ocenia, że wspólna waluta zastąpi w naszych kieszeniach złotówki dopiero w latach 2019 – 2021.

Z ostatniego raportu na temat konwergencji nominalnej przygotowanego przez resort finansów wynika, że na koniec grudnia 2010 roku Polska nadal nie wypełniała żadnego kryterium z Maastricht, które decydują o gotowości danego kraju do przyjęcia unijnej waluty, z wyjątkiem kryterium długoterminowych stóp procentowych.

Dodatkowo na skutek stopniowego wychodzenia państw Europy Zachodniej z kryzysu, jak również spadku średniego tempa wzrostu inflacji w naszym kraju w ostatnich 12 miesiącach do 2,7 proc., coraz bliżej nam do wypełnienia kryterium inflacyjnego. Różnica między inflacją w Polsce a wartością referencyjną zmniejszyła się już do 0,4 pkt proc. (w porównaniu z 0,6 pkt proc. jeszcze w listopadzie.

Jednak Komisja Europejska uważa, że nie uda nam się spełnić tego kryterium do końca 2012 roku, choć z jej prognoz wynika, że, różnica między wartością dla Polski a wartością referencyjną spadnie do ok. 0,1 pkt proc. na przełomie 2010 i 2011 roku. Zaraz potem ma wzrosnąć do ok. 0,6 – 0,7 pkt proc.

Poprzednie, majowe prognozy (wraz z wrześniową aktualizacją) przewidywały wypełnienie tego kryterium w II–III kwartale 2011 roku, wówczas jednak nie była jeszcze przesądzona podwyżka VAT od stycznia tego roku i ewentualne wprowadzenie dwóch kolejnych. Kryterium stabilności cen nie jest wypełnione od października 2008 roku.

Z kolei kryterium fiskalne nie jest wypełnione ze względu na nałożoną na Polskę procedurę nadmiernego deficytu, a kryterium kursu walutowego nie jest wypełnione ze względu na fakt, że Polska nie uczestniczy w mechanizmie ERM II.

Jak już wspomniano, wypełnialiśmy natomiast kryterium stóp procentowych. Średnia długoterminowa stopa procentowa za ostatnie 12 miesięcy wynosiła 5,8 proc. i była o 0,5 pkt proc. niższa od wartości referencyjnej. Podstawą do obliczenia tej wartości były dane ze Słowacji, Holandii i Litwy.

[srodtytul]Zmiana nastawienia[/srodtytul]

O ile przedsiębiorcy są przekonani, że unijna waluta może im w biznesie pomóc, o tyle przeciętny Polak nie bardzo wierzy, że euro w czymkolwiek mu ulży. Jeszcze w maju – jak wynikało z badania Komisji Europejskiej przeprowadzanego wśród mieszkańców Unii Europejskiej, w tym Polski – 37 proc. z nas wierzyło, że euro będziemy mieli u siebie w 2013 roku.

Obecnie – badanie zostało przeprowadzone we wrześniu – za prawdopodobne uznaje to już tylko 24 proc. badanych. Z kolei rok 2015, jako realna data akcesji był w maju uznawany przez 15 proc., teraz wiara w tę datę wzrosła tylko nieznacznie – 21 proc. respondentów podaje, że być może wtedy pożegnamy się ze złotym.

Jednocześnie razem z Czechami i Łotyszami jesteśmy zdecydowani przyjąć unijną walutę najpóźniej jak to tylko możliwe. Opowiada się za tym 46 – 47 proc. pytanych mieszkańców tych krajów. W każdym z nich zaledwie 12 – 13 proc. uważa, że lepsze byłoby przyspieszenie procesu akcesji do unii walutowej.

Być może jest to podyktowane przekonaniem, że europejski pieniądz w niczym nam nie pomoże – prawie tylu samo Polaków uważa bowiem, że konsekwencje wprowadzenia unijnej waluty w naszym kraju będą pozytywne, co negatywne.

Odczucia Polaków są zbieżne z wynikami raportów Komisji Europejskiej. Niezależnie od propagandy resortu finansów i zapewnień ministra Koteckiego, że działania na rzecz wejścia Polski do strefy euro są intensywnie prowadzone, z ocen Brukseli, która sukcesywnie sprawdza stan przygotowań poszczególnych krajów pretendujących do eurolandu, wynika, że przed nami ciągle daleka droga.

Na półtora miesiąca przed przyjęciem euro przez Estonię, które nastąpiło 1 stycznia 2011 roku, Komisja Europejska oceniła, że Polska, obok Rumunii i Bułgarii, jest najsłabiej przygotowanym do tego krajem spośród siódemki mającej kiedyś przyjąć wspólną walutę.

Pierwszy do eurolandu miał nas wprowadzać prezes Narodowego Banku Polskiego Leszek Balcerowicz. Za jego kadencji padało kilka dat, kiedy mogłoby to nastąpić. W czerwcu 2003 roku mówił, że najwcześniejszą z możliwych jest 2007 rok. Według ówczesnych planów NBP i Ministerstwa Finansów Polska miała spełnić kryteria z Maastricht w 2006 roku, żeby w 2007 złoty zastąpić euro.

[srodtytul]Deklaracja tuż przed kryzysem[/srodtytul]

Pozostało 96% artykułu
Banki
Ludwik Kotecki, RPP: Adam Glapiński złamał naszą dżentelmeńską umowę
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Banki
Były prezes państwowego banku chińskiego idzie do więzienia
Banki
Kolejna awaria w największym polskim banku w ciągu dwóch dni
Banki
Bank centralny Rosji wspomaga wojnę Putina
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Materiał Promocyjny
Click to Pay podbija polski rynek - Mastercard rozszerza nowy standard płatności kartą w internecie